2018-02-04
2013-03-05
2013-02-25
Wideo: Zieleniec 2013 / Zieleniec 2018 /.
W roku 2013 Zieleniec odwiedziliśmy dwukrotnie - 25 lutego w ramach autokarowej wycieczki organizowanej dla kuracjuszy z Polanicy i Dusznik oraz 5 marca, w ramach samodzielnego zwiedzania okolic samochodem prywatnym.
Sanatoryjny masażysta w Polanicy, twierdzący, że luty w Zieleńcu najczęściej jest bardzo mglisty a słoneczna pogoda rozkwita dopiero w marcu - trafił, miał w roku 2013 rację. W roku 2018 już nie. Potwierdził się natomiast fakt innego rodzaju - do roku 2021, wszystkie wcześniejsze skierowania na leczenia sanatoryjne otrzymywałem/otrzymywaliśmy b. późną jesienią, zimą albo na przedwiośniu. Dopiero w 2021, po trzech latach oczekiwania, otrzymałem skierowanie na czerwiec do Świnoujścia, ale tu wtrącił się mój lekarz wystawiając pismo ostrzegające, że w aktualnym stanie zdrowia do leczenia sanatoryjnego nie kwalifikuję się ???. Irytujące, ale pozostawiam bez komentarza...
Skierowanie odesłałem i wygląda na to, że tacy jak ja, ostanie lata "dożywać" muszą w domu. Albo w hospicjum!!
W 2018 korzystaliśmy z zabiegów w Dusznikach Zdroju. Słoneczny dzień bez zabiegów wykorzystałem na sesję w górnych partiach Zieleńca. Ależ tam pięknie!
Na trasach zjazdowych gorzej. Widziałem wiele scen z udziałem narciarzy pozbawionych wyobraźni. Wszystkie - na szczęście - skończyły się bezpiecznie, ale do ciężkich urazów brakowało bardzo niewiele. A wciąż bardzo wyraźnie trwa w mojej pamięci zdarzenie z pierwszego, zamglonego pobytu. Gdy przed miejscowym kościołem poziomowałem kamerę, usłyszałem nagły chrzęst nart. Wraz z nim, z dużą szybkością przemknął obok mnie dorosły narciarz, lekko otarł się o kuracjuszkę z naszej grupy i błyskawicznie zniknął za kościołem. Przez chwilę snułem domysły - kto mógł być tak nierozważny? Gdyby potrącona kuracjuszka o ułamek sekundy zrobiła pół kroku w bok, mielibyśmy co najmniej dwie osoby w szpitalu, w stanie ciężkim.
Tam nie było oznakowanej trasy, a podczas pobytów kolejnych zastałem w tych miejscach siatkowe, kolorowe ogrodzenia. Nie zdziwiłbym się, gdyby przemknął tamtędy doskonale znający teren Sługa Boży z miejscowego kościoła, przekonany o przeogromnej mocy boskiej opieki?!
O incydencie szybko zapomniałem jako że z kościoła udaliśmy się wprost do baru, w którym w sporych emaliowanych kubkach serwowano grzaniec. Smakował znakomicie. Po dwóch kubkach mgła i okolica stały się wyjątkowo przyjazne. Nawet bardzo zaśnieżony skrót, którym obok Rezerwatu Przyrody Torfowisko wracaliśmy, zamykając dusznicką pętlę.
Poza wspomnianymi przypadkami nieostrożności, ogląd i rejestracja wszystkiego, co jest i dzieje się w Zieleńcu, sprawia niemałą przyjemność. Co odczuwają wytrawni narciarze, korzystający z wielu tras o różnym stopniu trudności mogę sobie w niewielkiej tylko części wyobrażać. Jazda we mgle, w słońcu, w nocy na trasach oświetlonych - frajda przeogromna, dla narciarza nizinnego wyobrażalna :).
W roku 2018, wśród pasażerów wyciągowej gondoli byłem jedyną osobą bez nart, za to z dużym bagażem wieku i sprzętu wideo. Na szczycie z przyjemnością patrzyłem, jak narciarze zgrabnie wyskakują z gondoli i zmykają pozostawiając miejsce następnym. Gdybym również miał narty, pewnie guzdrałbym się tak, że ktoś wylądowałby na moich plecach. Tak, czy owak, ze swoim bagażem wygramoliłem się z trudem, ale skutecznie, jeszcze przed nawrotem gondoli.
Górną scenerię rejestrowałem z pełnym zachwytem. Miałem przeogromną ochotę aby skrajem najłatwiejszej trasy zejść do Zieleńca, ale to także trasa najdłuższa, bodajże 2,5 kilometra. Gdybym miał lat 30, zrobiłbym to bez wahania, nawet z ryzykiem, że nie zdążę na ostatni ski-bus do Dusznik.
Bez ryzyka zjechałem wyciągiem...
5 marca 2013 odrobinę czasu wolnego wykorzystaliśmy do odwiedzenia słynnej 300-letniej Bazyliki Nawiedzenia NMP w Wambierzycach. Trafiliśmy w porze, gdy wejście główne pogrążone było w cieniu. Amatorskie zdjęcia pod słońce okazały się fatalne...
Wałbrzych - Relacje.
Wideo: Dojazd do Zamku Książ i powrót / Zamek Książ i Palmiarnia.
Opis: Zamek i Palmiarnię zwiedziliśmy w dniu 2013-03-02, w ramach wycieczki autokarowej oferowanej przez Biuro Podróży działające m.in. na terenie m. Polanica Zdrój i Duszniki Zdrój. Zgodnie z opinią sanatoryjnego masażysty - pana, który na podstawie wieloletnich obserwacji twierdził, że w Zieleńcu i całym regionie przyległym w lutym najczęściej panują mgły a słońce pojawia się dopiero w marcu - trafiliśmy z wycieczką na pogodę wspaniałą. Przepięknie usytuowany, imponujący Zamek na tle jasnego nieba prezentował się znakomicie. Jeszcze piękniej prezentowały się jego wnętrza urządzone z wyrafinowanym smakiem. Cdn...
Szklarską Porębę pobieżnie poznaliśmy podczas kolejnego pobytu w Karpaczu.
W Karpaczu bywaliśmy wielokrotnie. Tylko we dwoje, z wnuczką Majką, najczęściej niejako przy okazji górskich zjazdów właścicieli aut Volkswagen, organizowanych w Szklarskiej Porębie. My zwykle pozostawaliśmy w Karpaczu, Paweł z Magdą jechali do Szklarskiej.
Podczas odpoczynku po kolejnym rozpoznawczym spacerze zdecydowaliśmy nawiązać kontakt z dawnym mieszkańcem Karlina, człowiekiem wyjątkowo miłym i wyjątkowo obrotnym, o którym mówiono, że m.in. jest właścicielem ośrodka wczasowego w Ustroniu Morskim. Nigdy tego nie sprawdzałem - wystarczała mi wiedza o należącym do niego, dobrze funkcjonującym zakładzie obróbki skrawaniem metali i przyjemność ze spotkań osobistych. Wiedzieliśmy tyle, że po zawirowaniach rodzinnych osiadł w Szklarskiej Porębie.
Leszek słysząc, że jesteśmy w Karpaczu, zdecydował krótko. Określił godzinę i miejsce, w którym mamy czekać. Podjechał samochodem.
W Szklarskiej pokazał własny, przebudowywany ośrodek wczasowy, siedzibę, najbliższą okolicę i nową rodzinę. Miły gospodarz twierdzi, że w sezonie grzybowym prawdziwki zbiera nawet na własnej posesji.
Wiedząc, że oboje są bardzo zajęci, wykorzystaliśmy usypianie malucha do urwania się na zwiedzanie okolicy. Za radą gospodarzy odwiedziliśmy Chybotka, Złoty Widok i Muzeum Minerałów. Szczegółów powrotu - niestety - nie pamiętam.
Wideo: Polanica Zdrój 2013 / "Polanica. Huta Barbara." / Polanica-Książ-Polanica.
W Polanicy byliśmy tylko raz, ale przez 21 dni, bo tyle trwa turnus sanatoryjny. Mieszkaliśmy i korzystaliśmy z zabiegów w sanatorium "Stary Zdrój".
Stosownie do zaleceń medycznych, dużo czasu poświęciliśmy na zwiedzanie okolic, samodzielne i zorganizowane. W ramach zorganizowanych odwiedziliśmy Zieleniec, Zamek Książ i jego Palmiarnię oraz Morawski Kras. Samodzielnie - pieszo okolice Polanicy, samochodem własnym - Wambierzyce i powtórnie Zieleniec, jako że podczas wycieczki trafiliśmy na gęstą mgłę, przy której niewiele mogliśmy zobaczyć. Szczegóły dostępne są (lub będą) pod przyciskami z nazwami własnymi poszczególnych miejscowości.
Każdy czas spędzony w sanatorium wspominam z przyjemnością. Nie wiem, jak odbierają go inni - dla mnie było to zawsze doskonałe "ładowanie akumulatorów". Niestety, w roku 2021 zostałem zdyskwalifikowany. Skierowanie na czerwiec do sanatorium Światowid w Świnoujściu, wg zaleceń lekarza odesłałem...
Polanicę zachowuję w pamięci jako kurort urokliwy mimo powodzi 1977 i 78, która zniszczyła sporą część miasta.
W Pijalni odstrasza zbyt głośna muzyka. Pewnie tylko mnie - osobom, które takową lubią, kłaniam się ze stosownym szacunkiem. (Osobiście preferowałem miejsca, w których dominują "rozmowy" np. kosów i energiczne kucia dzięcioła).
Majka odwiedziła nas w sierpniu. Wg uzgodnień z jej mamą odebrałem ją z przystanku autobusów międzynarodowych w Koszalinie. Przyjechała na tydzień. W uzgodnieniach pobytu mieliśmy zaplanowany wspólny wyjazd w polskie góry, odwiedziny drugiej babci w Kołobrzegu i ...powrotna jazda do Anglii autobusem, tym razem ze mną.
Podczas nagrywanego przejazdu do Karpacza odwiedziliśmy czuwającą nad Świebodzinem monumentalną figurę Chrystusa, trochę pobłądziliśmy na objazdach związanych z budową trasy S3 a w w Karpaczu, z wyrachowaniem wynikłym ze zmęczenia jazdą, popełniłem drogowe wykroczenie. Jadąc wg wskazań nawigacji ulicą Gimnazjalną utknąłem na chwilę w miejscu, z którego ukośnie w prawo odbiega ulica Armii Krajowej z nakazanym kierunkiem jazdy. Za znakiem zakazu dalszej jazdy ulicą Gimnazjalną, w odległości zaledwie kilkunastu metrów widziałem docelową rezydencję Apollo i ...pustą ulicę. Nie wiedząc, jak dalej przebiegną wskazania nawigacji, zakaz wjazdu złamałem...
Pobyt w Karpaczu miewał momenty kłopotliwe. Okazało się, że Majka jest od jakiegoś (?) czasu weganką. Hotelowy stół szwedzki niewiele jej oferował więc musieliśmy improwizować. Poradziliśmy sobie...
Na górnej stacji wyciągu krzesełkowego panował chłód - z wchodzenia na Śnieżkę zrezygnowaliśmy.
Zastępczo większość ulic Karpacza objechaliśmy samochodem z licznymi postojami na zdjęcia.
Przejazdowe nagrania z autokamery straciłem wraz z dyskiem.
Co kilka lat zdarza się, że nieco zmęczeni przygotowaniami, Święta Bożego Narodzenia spędzamy na turnusach organizowanych przez hotele lub sanatoria. Kombinacje bywają różne - z zabiegami leczniczymi, różnymi imprezami towarzyszącymi ale przede wszystkim z uroczystą, wspólną Wieczerzą Wigilijną. Korzystaliśmy ze Spa&Sanatorium SAN w Kołobrzegu, Golden Tulip w Gdańsku, a w roku 2013 czterdziestą rocznicę ślubu spędziliśmy w Karpaczu, w Hotelu Gołębiewski. Irenę znam od 13 (:)) stycznia 1970, ale rocznice obchodzimy niejako publicznie tylko te, stosownie udokumentowane :). Prywatnie bywa różnie.
W/wymienione pobyty miały jedną cechę wspólną - wśród podobnych nam samotników spotkaliśmy wiele grup rodzinnych. Rodziny zjeżdżają do umówionego obiektu z różnych krańców Polski, wspólnie biesiadują, wspólnie korzystają z atrakcji serwowanych przez obiekt i czynią tak od wielu lat, nie narażając żadnej rodziny na uciążliwości, towarzyszące roli gospodarza. System ów ma swoje "plusy dodatnie i plusy ujemne". Są na tej Ziemi ludzie, którym bycie gospodarzem sprawia ogromną frajdę. ...Ale chyba nie tak liczni, jak pozostali.
W Hotelu Gołębiewski spędziliśmy dni 22-29.12. Większość hotelowych atrakcji wykorzystaliśmy, szerokim łukiem omijaliśmy sauny. Źle je znosiłem już w czasach pobytu w Hajnówce. Najchętniej korzystałem z basenów o różnej temperaturze wodnych prądów i wszystkich, bodajże sześciu rodzajów jacuzzi - dla skóry suchej, alergicznej, dla osób z różnymi schorzeniami. Jeden z basenów ma uchylne połączenie z basenem zewnętrznym, zachowującym podgrzaną wodę przy ujemnych temperaturach "pod chmurką". Taki zestaw gwarantuje wrażenia bardzo przyjemne.
Z jacuzzi bywało gorzej od czasu, gdy do hotelu przybyły dwie spore grupy podstarzałych cyganów. Zachowywali się tak, jakby w jacuzzi trudno im było powstrzymać się od seksu.
W grocie solnej, w kabinie krioterapii, w spa, barach, salach konferencyjnych, teatralnych, kinowych i paru innych miejscach pętanie się z aparatem bez oficjalnej zgody personelu i gości hotelowych byłoby dużym nietaktem. Niektóre wnętrza, w tym przede wszystkim dwie przeogromne sale konferencyjne przygotowane do Wieczerzy Wigilijnej, utrwaliłem przed napływem gości.
Wśród tak wielu wyszukanych atrakcji istnieją także męczące. Ale w większości przypadków, z czasem, można je opanować. Np. samoobsługa żywieniowa. Jako osoba w wieku mocno zaawansowanym wolałbym zasiąść we wskazanym miejscu, wybrać z karty kuszące dania i niezbyt długo czekać na ich podanie. To nie w Gołębiewskim. Tu, do przeogromnej, przepastnej sali jadalnej przylegają dwa duże prostokątne, zaokrąglone bary (?) otoczone ladami zastawionymi automatami z wrzątkiem i stosami zastawy stołowej. Barmani-kucharze (albo na odwrót) oddzieleni szybami od gości, ciągle coś pichcą, zmieniają, doradzają. W systemie "all inclusive" najadać się można do woli, ale - aby nie przedobrzyć - warto rozpocząć od rozpoznawczego spaceru, podczas którego nabawić się można oczopląsu. Różne gatunki różnie przygotowanych mięs, owoce morza, ślimaki, żabie udka w cieście, przeróżne owoce w cieście serwowane bezpośrednio z gorącego oleju, obok - poza barem - owoce świeże i automaty z różnymi rodzajami kawy. Kursować między wybranym miejscem przy stole i frykasami można wielokrotnie pod warunkiem, że na miejscu pozostawia się bardzo wyraźny ślad swojej obecności. Bez niego pozostawiona na stole zastawa błyskawicznie znika, wymieniany jest obrus, miejsce natychmiast zajmują kolejni goście. Przy tym ogromny gwar i to, co uważam za najbardziej uciążliwe - rozbiegane, pozostawione bez nadzoru dzieci. Jeden z takich rozpędzonych malców wpadł mi pod nogi w momencie, gdy na tacy przenosiłem dwie filiżanki wrzątku. Niewiele brakowało, aby zawartość obu filiżanek znalazła się na jego rozbawionej buzi. Nie zareagował nikt i nawet nie wiem, czy ktokolwiek to zauważył. Ale to tylko dzieci.
Bardziej irytujące sceny dotyczyły pań. Po pierwszych doświadczeniach, do końca pobytu przezornie unikałem ustawiania się w kolejce po wrzątek za dwiema paniami. Trzykrotnie widziałem jak rozplotkowana pani pierwsza odchodziła od automatu z pełną filiżanką, odwrócona do pani stojącej za nią. Na szczęście tylko raz skończyło się to kolizją. Min obu poparzonych osób wolę nie opisywać...
Zwykle po posiłkach przechodziliśmy do okresowo czynnego klubu, serwującego alkohole, napoje gorące i pełne gabloty owoców. Za wyjątkiem jednego głośnego incydentu, w klubie bywało cicho i - po gwarnych posiłkach - wyjątkowo przyjemnie. Tam, na basenach i spacerach przebywaliśmy chętniej niż w bardzo "nagłośnionym" pokoju. Właśnie akustyka tak potężnego obiektu wprawiła nas w największe zaskoczenie. Obok, nad nami mieszkała wieloosobowa rodzina - w łazience dokładnie słyszeliśmy każde ich słowo i każdy głośniejszy oddech...
2017 z Majką.
2013 Turnus Świąteczny.
Minęły dwa lata i znow jesteśmy w Karpaczu, w tym samym pensjonacie, w którym nocowaliśmy poprzednio. Znów za sprawą naszej młodzieży. Tym razem w połowie września.
Przy okazji poniżej kilka fotek z budowy Hotelu Gołębiewski.
Jesienny wypad w góry, to sprawka głównie naszej "młodzieży", Magdy i Pawła. Akurat byli umówieni z przyjaciółmi na kilkudniowy pobyt w Szklarskiej Porębie, miejsca w samochodzie mieli wolne, zaproponowali je nam. Za jazdą w charakterze pasażera raczej nie przepadam, bardziej mnie to męczy niż jazda za kierownicą, ale wyłgać się nie miałem jak. W ubiegłym roku nie dałem się namówić na wspólną jazdę do Paryża, pokryłem swoją część kosztów i pozostałem w domu - Irena wymawia mi to przy byle okazji i chyba ma rację, bo moje obawy przed daleką podróżą w upalne lato nie miały sensu skoro samochód ma dobrze działającą klimatyzację a zakwaterowanie w centrum Paryża, w pozostawionym do naszej dyspozycji prywatnym mieszkaniu było bardzo wygodne. Wróciła bardzo zadowolona, ale nadąsana, że na bieżąco nie mogła dzielić się ze mną wrażeniami. Ja też tego bardzo nie lubię, więc często miewam pod ręką aparat albo kamerę (albo jedno i drugie!) po to, by wszystko, co mnie interesuje i cieszy, możliwie najwierniej utrwalić. A co potem?
Niegdyś (natrętnie?) próbowałem prezentować swoje fotki i nagrania każdemu, kto do mnie trafiał. No i zdarzało się, że gość, po kilku minutach grzecznego zainteresowania zaczynał się niecierpliwić. Pokaz natychmiast zamykałem, a kiedy rozmowa schodziła na politykę albo zwykłe ploteczki, odruchowo i nie zawsze grzecznie zgłaszałem poglądy przeciwstawne prezentowanym przez gościa. Wynik do przewidzenia. Takie kontakty urywały się szybko i tak naprawdę - mimo dość często okazywanego szacunku za inne dokonania - chyba nikt mnie nie lubi. Wielokrotnie obrywam za to od Ireny, ale ani moje zainteresowania ani charakter, zmianie nie uległy.
Dlaczego teraz upycham wszystko na stronie internetowej, przede wszystkim dla własnej przyjemności i podtrzymania własnej pamięci. Internetowy licznik informuje, że mam już ponad 1300 subskrybentów. W większości z Indonezji. Wygląda na to, że Polska jest dla nich krajem interesującym i uważam, że rację mają.
Aby zachować stosowną odległość od młodzieży, wybraliśmy Karpacz.
Pobyt i zakwaterowanie od późnego wieczora w środę do przedpołudnia w niedzielę, uzgodniłem z właścicielką pensjonatu DOROTA. Rzeczywisty termin uległ przesunięci o jeden dzień, bo do Karlina na środę zjechał jakiś niemiecki kandydat na inwestora, a to już służbowa działka Magdy. Łatwiej było (od strony służbowej) przesunąć nasze terminy niż datę jego przyjazdu.
Wyjechaliśmy w czwartek, krótko po siedemnastej z założeniem, że pokonanie ponad 500-kilometrowej trasy przez Szczecin, Gorzów, Zieloną Górę i Legnicę zajmie nam około siedmiu godzin. Mimo przekonania, że dojedziemy wcześniej, właścicielkę pensjonatu uprzedziłem żartem, że przed północą będziemy już u niej. Dojechaliśmy po!
Początek podróży takiego obciachu wcale nie zapowiadał. Od startu jechać musieliśmy wolno w bardzo nasilonym w obu kierunkach ruchu TIRów. Kilka odcinków robót drogowych jeszcze bardziej obniżyło przeciętną, ale skutecznie załatwiła nas dopiero nawigacja satelitarna. Jechało się z nią nawet przyjemnie. Spokojne zapowiedzi wszelkich skrętów i wyraźnie widoczny na wyświetlaczu, żywy obraz komentowanej trasy oraz jego zgodność z tym, co w światłach drogowych widać było przed samochodem, tak dalece uśpiły czujność Pawła, że po błędnym nakazie, jaki zaserwował nam satelitarny nawigator w okolicy Kowar, w środku nocy bezkrytycznie dał się wyprowadzić na autentyczne manowce.
|
|
|
|
Paweł zawsze bardzo nerwowo reaguje na każdą krytykę jego jazdy, więc długo milczałem. Milczałem gdy skończył się asfalt, milczałem gdy jechał drogą odgrodzoną od pól żerdziami, milczałem, gdy wjechał na leśną wąską i zarośniętą drogę, ale kiedy na tejże drodze dwu, czy nawet trzykrotnie głośno przytarł podwoziem sterczące z drogi kamienie, wrzasnąłem (!) by zatrzymał się wreszcie, bo takie wertepy drogą satelitarną do Karpacza być w żadnym razie nie mogą. |
|
|
Syn jakby się ocknął. Stanął, wysiedliśmy z samochodu. Minęła godzina dwudziesta trzecia. Pracę silnika głuszył bliski szum wody, więc podeszliśmy sprawdzić, skąd pochodzi. Niespełna trzy metry przed nosem samochodu droga urywała się ostro, a w wąwozie, dwa metry poniżej, szumiał po kamieniach potok. Gdybyśmy w dalszym zaufaniu do nawigacji przejechali krawędź drogi, z wąwozu mógłby nas wydobyć tylko samojezdny dźwig. |
Przyczynę zwłoki odmeldowałem właścicielce pensjonatu, przeprosiłem i rozpoczęliśmy odwrót. Manewr nawrotu udało się zrealizować tylko dlatego, że stanęliśmy akurat na maleńkim niby placyku wyglądającym trochę tak, jakby zawracały już na nim inne ofiary nawigacji. Paweł musiał nieźle nakręcić kierownicą. Na jazdy przód-tył, z dokonywaniem |
|
|
|
Co kilka lat Paweł parał się organizowaniem spotkań passatowców. W porozumieniu z pozostałymi posiadaczami takich aut spotkania organizowano w różnych, często bardzo odległych punktach Polski. Także w Szklarskiej Porębie. Wybierano miejsca, w których mogło pomieścić się co najmniej kilkadziesiąt różnej konfiguracji Passatów. Zdjęcia z takich spotkań są imponujące. Opis sprzed przebudowy strony:
2007.
W Karpaczu odległym o 520 km bywaliśmy chętnie, od roku 1977, gdy syn-Paweł miał około 2,5 roku, Michał był "...w drodze", a górna część Karpacza z kościółkiem Wang nosiła oficjalną nazwę Bierutowice. Właśnie do Bierutowic mieliśmy pierwsze, wspólne skierowanie na wczasy. Pogodę mieliśmy piękną przez większość dni. Dużo spacerowalśmy pokonując rozległe połacie zmrożonego śniegu, zwykle gęsto zastawione leżakami. Wyglądało to niecodziennie. Śnieg i na nim wczasowicze wystawiający do słońca przeróżne fragmenty swojej golizny. Zestawienie golizny i śniegu nieco szokowało, ale tylko przez chwilę. Wystarczyło stanąć w osłoniętym, nasłonecznionym miejscu - odpowiedź nasuwała się sama.
Zdjęcia wykonał i udostępnił przed końcem turnusu ktoś z naszej grupy. Mieliśmy ich więcej - pozostałych nie odnalazłem.
Z wczasów wracaliśmy pociągiem. W okolicach Jeleniej Góry zwracaliśmy uwagę na pąki drzew, mocno nabrzmiałe wiosną. Drzewa w Karlinie spały snem zimowym - ruszyły ponad dwa tygodnie później.
Karpacz - Relacje.
której każda z trudem mieściłaby się na dużej patelni. (Z wydźwięku zestawienia ławicy ryb z patelnią zdaję sobie sprawę...)
Podjazd do wieży z rozległym widokiem na okolicę okazał się tak bardzo stromy, że po przelotnym deszczu mogłem po wyszlifowanych wiekiem kocich łbach zjechać do tyłu w sposób niekontrolowany. Udało się wjechać, ale więcej takiej próby już nie powtórzyłem.
W Kowarach, bez entuzjazmu zwiedziliśmy pozostałości po słynnej niegdyś Fabryce Dywanów...
W Dusznikach-Zdroju przebywaliśmy 21 dni, w ramach skierowania do Sanatorium Chemik. Wcześniej mieliśmy skierowania do jakiejś małej miejscowości położonej w górskiej kotlinie, przed którą w bardzo licznych opiniach ostrzegano, a ostrzeżenaia dotyczyły w szczególności okresu grzewczego. W zimie miejscowość bardzo często bywa wręcz osnuta smogiem a na zabiegi trzeba w niej pokonywać znaczne odległości. Skierowania odesłałem powołując sie na znaczne ograniczenia ruchowe. Prosiłem o skierowanie do sanatorium, w którym wszystkie zabiegi realizowane są w jednym obiekcie. Prośbę spełniono, stąd Chemik i ogromna liczba zdjęć, których niewielką ilość publikuję poniżej.
Wideo: Runda Dusznickim Skibusem i Duszniki Zdrój 2018.
Tadeusz Dużyński -- tadeuszduzynski@interia.pl
W w/w miastach bywałem często, ale zwykle bardzo krótko. Najdłużej we Wrocławiu, z hotelowym noclegiem. Właśnie do Wrocławia przeprowadziła się znaczna część Rodziny spod podsochaczewskiej wsi Lubatka. Poznałem ich w roku bodajże 1950. We Wrocławiu miałem w owym czasie tylko adres Janka - tego który wówczas śmiał się z moich poczynań z kołem zamachowym sieczkarni. Pod zapisanym adresem nie zastałem nikogo.
Rodzina rozjechała się po świecie - Warszawa, Gdańsk, Wrocław, Hajnówka, Lublin, nawet Kanada, Meksyk i Stany, ale prawo do gospodarstwa na Lubatce zachowano. Podobno niektórzy spotykają się tam co kilka lat.
Gdy firmy kurierskie dopiero raczkowały, kłódki systemowe dostarczałem osobiście, w tym m.in. do dużej SM w Kłodzku. Procedura normalna - dostawa z ręki do ręki za potwierdzeniem na kopii faktury i jazda dalej, do kolejnej SM. Po dostawie końcowej - czas wolny. W Kłodzku spróbowałem wykorzystać ów czas na zwiedzanie Starego Miasta. Z wysokiego mostu, ze zdumieniem i wielką przyjemnością ogladałem dużą ławicę ryb, z
skrętu, miał co najwyżej pół metra. Pół metra do przodu i tyleż do tyłu. z obrotem samochodu o maleńki kąt!
Czterdzieści minut później, ale już po północy, dotarliśmy do DOROTY. Młodzi pomogli nam objąć kwaterę i pojechali dalej. Poprosiłem ich tylko, aby uważnie obserwowali wskaźnik oleju - kilkanaście lat temu, nad rzeką w okolicy Kamienia Pomorskiego, widziałem skutki jazdy po sterczących betonach oraz minę wędkarza, który uszkodził na nich miskę olejową
:-(.
Piątek przeznaczyliśmy na rozpoznanie wycieczkowych programów na sobotę i spacery po okolicy. I tu ciekawostka do wykorzystania. W Karpaczu jest wiele biur turystycznych - każde, na konkretny dzień tygodnia, za wyjątkiem niedzieli, ma inną propozycję ze stałego tygodniowego programu, wspólnego dla wszystkich. Po rozmowach telefonicznych sądziłem, że oferta jest wspólna także co do terminów, więc, gdy pierwsze z napotkanych biur zaoferowało tylko Pragę nocą, z wyjazdem o 9.30 i powrotem ok. 1.30, wyszedłem zawiedziony. W Pradze nigdy nie byłem, chciałem ją chociaż przelotnie poznać, ale nie w nocy, przy niepewnej pogodzie, w grupie z przewodnikiem, którego łatwo zgubić. Do następnego biura zajrzałem tylko dlatego, że było po drodze, a wypytać chciałem o szczegóły wycieczek do czeskiego Skalnego Miasta. Okazało się, że to biuro, w ofercie na sobotę wycieczki ma dwie: - jedną do Skalnego Miasta z pływaniem tratwą, drugą na zwiedzanie Pragi w dzień. Wybrałem Pragę. Komentarz oraz galeria foto z wycieczki na podstronie Czechy, przycisk Praga.
Po "ustawieniu" soboty, pozostałą część piątku spędziliśmy na spacerze w dolnej części Karpacza i długiej wędrówce wzdłuż wschodniej ściany kotliny, od rozdziału drogi na Jelenią Górę i Kowary po Western City i hotel Relaks. Od zwiedzania Western City odstąpiliśmy bo akurat trafiliśmy na zimny, ostry wiatr. W wędrówce powrotnej kilka razy pytaliśmy tubylców o kierunek na wybrane cele i dreptaliśmy do nich raz w górę, raz w dół, powoli, bez pośpiechu. Znaleźliśmy nawet czas na podręczny posiłek na jednym spośród kilku potężnych świerków, przełamanych na wysokości około dwóch metrów jak zapałka. Wichura, która dokonała tego z drzewami, grubymi w miejscach przełomu na prawie sześćdziesiąt centymetrów, musiała być wyjątkowo gwałtowna. Dziwiło mnie tylko, że połamała je w głębi świerkowego lasu, a świerki zewnętrzne ataki wiatru przetrzymały.
Niedzielny poranek okazał się wyjątkowo piękny. Błękitne bezchmurne niebo, lekki szron na dachach, pięknie wyostrzone i podświetlone wschodzącym słońcem szczyty, bezwietrznie - czas idealny na spacer, a dla fotoamatora zachęta nie do odrzucenia. Więc - szybkie śniadanie na kwaterze, pieniądze na następny posiłek do torby ze sprzętem, aparat na szyję i ...wymarsz w plener. Tam wszędzie pięknie, więc fotki, fotki, fotki a dopiero później problem, które z nich usunąć, a które umieścić w galerii. Z kilku wyłączonych zmontowałem króciutki klip, nieco uszczypliwy wobec PiSu, ale odpowiadający moim odczuciom. Nigdy nie miałem nic przeciwko temu, aby przetrzepano złodziei, którzy zawłaszczyli znaczną część majątku narodowego, szczególnie tych, którym za mało było balcerowiczowskiego "pierwszego ukradzionego miliona". Na nich PiS okazał się za krótki, bo Polacy przy korycie durniami nie są.
Aby z państwowego garnka wyłowić najlepsze kąski zmienili prawo, w zgodzie z nim, ze wsparciem kredytów z banków państwowych (i to kredytów zabezpieczonych hipoteką na przechwytywanych, lukratywnych kąskach) wyłowili to, co im pasowało i ...zmiany prawa odwrócili. Majstersztyk prawny, po którym PiS może jedynie popatrzeć na wyprostowane środkowe palce spryciarzy. Skończyło się na postraszeniu paru płotek metodami budzącymi obrzydzenie.
Krótko po południu dołączyli do nas młodzi, Magda i Paweł. Zaliczyliśmy zjazd rynną, spacer skrótem do wyciągu krzesełkowego i wjazd na Kopę. Na wjazd na Śnieżkę zabrakło nam czasu, a szkoda. Wjedziemy za rok.
|
|
||||||||
|