Od naszego ostatniego pobytu w Lubsku minęło 5 lat. Przeżyłem lat 83 - koniec moich ziemskich doznań zbliża się błyskawicznie! Czeka nas wszystkich Wielka Niewiadoma. Wśród 8 miliardów mieszkańców Ziemi ukształtowały się różne w tym względzie oczekiwania i przekonania. Nie zdziwię się jeśli kiedykolwiek okaże się, że gdzieś w Kosmosie istnieje Centrum sterujące, zarządzające tym, co dzieje się we Wszechświecie a wszystko co żyje, pełni rolę receptorów rejestrujących wszelkie jego zaszłości, bezprzewodowo przekazywane do Centrum po zakończeniu życia. Centrum - w miarę potrzeb, tworzy nowe formy życia z zastosowaniem postępującej miniaturyzacji. /?/...
W Lubsku zmiany jak wszędzie. Obszar cmentarza wciąż powiększa się. Rośnie liczba nowych domów, jeszcze szybciej - nowych obiektów handlowych. Przy trasie spacerowej wokół zalewu Karaś trwa budowa - podobno nowego basenu z niewielką tężnią(?). Zarastają nieczynne torowiska...
Wideo: Wokół Zalewu KARAŚ w Lubsku.
Listopad 2023.
Wideo - Lubsko 2011/2017 / Motocykliści / - pozostałe do montażu.
Kłopoty rodzinne i separacja sprawiły, że przez długi okres od daty zamieszkania w Lubsku nie nawiązywałem nowych znajomości. Po długiej przerwie poznałem Marię, dziewczynę o przemiłym, rozbrajającym uśmiechu. Bardzo ją polubiłem, ale ciągle uwierała mnie świadomość, że Maria zasługuje na więcej niż może zaoferować jej nieformalny rozwodnik. Gdy poznałem jej siostrę-bliźniaczkę, studentkę identyczną niemal we wszystkim, poddałem się. Kontynuacja znajomości z dwiema identycznymi bliźniaczkami, z których jedna była "za" druga "przeciw", była po wcześniejszych perypetiach ponad moje siły. Marię serdecznie pozdrawiam.
Po kolejnej długiej przerwie, wypełnionej turniejami szachowymi i spotkaniami (niekiedy pokerowymi) wyłącznie w męskim gronie, poznałem Irenę, córkę lubskiego VIPa. Ze zmiennym szczęściem jesteśmy razem już 51 lat! Mamy dwóch synów i (na razie) trzy wnuczki. Oficjalnych gratulacji jeszcze nie otrzymaliśmy, ponieważ formalny związek zawarliśmy dopiero w roku 1973. Wcześniej, bo w lutym 1972, wyjechaliśmy z Lubska. Niejako z konieczności - nasz nieformalny związek psuł wizerunek VIPa.
Podczas wstępnych rozmów w Wojewódzkim Zjednoczeniu Przedsiębiorstw Technicznej Obsługi Rolnictwa w Koszalinie zaproponowano mi pracę w trzech miejscowościach Okonku, Świdwinie oraz Karlinie. Gdy poinformowałem o trwającym postępowaniu rozwodowym dyrektor ZTOR odrzekł, że angażuje moją wiedzę i doświadczenie z nadzieją, że wspomniana sytuacja rodzinna nie pogorszy jakości mojej pracy. OK. Po objeździe w/w miejscowości wybrałem Karlino. Lubsko i Jasień odwiedzamy często.
Obecnie Lubsko ma świetną, ładnie zagospodarowaną trasę spacerowo-rowerową wokół Zalewu KARAŚ.
Jasień Żarski - Relacje.
Gubin leży po stronie polskiej i niemieckiej. Łączy je most na Nysie Łużyckiej. Obie części odwiedzamy dość często, zwykle podczas odwiedzin rodziny w Lubsku. Rodzina zamieszkała w Lubsku dopiero w roku 1963, wcześniej, po IIWŚ mieszkała właśnie w polskim Gubinie, a w ogóle to urodziła się w Tettnang, niegdyś NRF (w dowodzie ma Tetnang, a takie miasto na świecie nie istnieje!) Na zdjęciach z roku 2004 młodsza córka siostry Ireny z córcią (córcia w roku 2024 to już dorosła panna), z roku 2016 i 2021 - dom z dzieciństwa + sąsiednia ulica.
Z Lubska zwykle wracaliśmy trasami bardzo różnymi. Wielokrotnie także po stronie niemieckiej, Forst, Gubin, Frankfurt. Gdy rozjazd na nowe trasy odbywał się w Krośnie Odrzańskim, wcześniej przejeżdżaliśmy przez Dychów. Zwiedzaliśmy miejscowość, obchodziliśmy zbiorniki górne i dolne Elektrowni. Zawsze co najmniej z aparatem fotograficznym. Zdjęcia gdzieś tkwią w moich przepastnych archiwach. Uzupełnię je, gdy na nie trafię - teraz koncentruję się na uzupełnieniach.
Krótko po tym, jak posadzono dęby i pojawił się ołtarzyk, ktoś jeden dąb złamał w połowie. Mam nadzieję, że nie był to sfrustrowany człowiek.
Cegielnia, Glinianki 1969 i 2017.
2017 Obrzeża
Jasień Żarski - czterotysięczne miasteczko usytuowane w odległości 5 km od powiatowego niegdyś Lubska, pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Tu mieszkałem i pracowałem w latach 1969-72, tu spoczywa moja pierwsza żona, tu - ze swoją rodziną - mieszka nasz syn Maciej. Z pobliskiego Lubska pochodzi druga żona. W Lubsku spoczywają jej rodzice i mieszka jej rodzina. Tak więc powodów do odwiedzin obu sąsiadujących miast miałem i mam mnóstwo, ale do prezentacji i opisów na www zamierzałem powrócić w bliżej nie określonym terminie późniejszym. Do odstępstwa od terminu późniejszego sprowokował mnie znajomy z FB, zamieszczając na swoim koncie fotkę przedwojennej stacji kolejowej Gassen, opublikowaną 27-02-2019 r przez Adama Stodolskiego. Na swoją www dorzuciłem zdjęcia tego, co po owej stacji pozostało w roku 2017.
Wcześniej, w latach 1969-72, ze stacji korzystałem wielokrotnie. Do czasu uzyskania w roku 1971 mieszkania służbowego, mieszkałem bardzo blisko niej, w Hotelu Pracowniczym Fabryki Maszyn Budowlanych. Stamtąd blisko mieliśmy także do atrakcyjnego punktu widokowego, wielokrotnie odwiedzanego z 2,5-rocznym wówczas Maciejką. Za drugim tunelem dochodziliśmy do piaszczystego, mocno rozgrzanego latem wzniesienia, z którego roztaczał się rozległy widok na glinianki wypełnione turkusową wodą i skarpę z torowiskiem, po którym ciągle przemieszczały się wywrotne wagoniki. Mechaniczny, przestawny czerpak z kilkumetrowej głębokości napełniał je urobkiem po czym znikały w zabudowaniach cegielni. Aksamitny, niebrudzący piasek wzgórza stwarzał okazję do "plażowania", widoki dopełniały reszty - bywaliśmy tam z przyjemnością.
Zdarzało się, że w upalne lato szukaliśmy ochłody w Lubszy. Do rzeczki wędrowaliśmy poza ostatnie zabudowania ulicy Żeromskiego. Dość czysta wówczas woda sięgała zaledwie od kostek na prostym odcinku, do "kolan na zakolach". W latach późniejszych kilkakrotnie słyszałem o powodziach wywoływanych przez ów bardziej strumyk niż rzeczkę. Zawsze z lekkim niedowierzaniem. Do roku 1994, gdy na własne oczy zobaczyłem, jak takie maleństwo narozrabiać potrafi. Krótkie nagranie załączam.
Okres pracy oraz pobytu w Jasieniu i Lubsku zawsze wspominam z przyjemnością. Pracowałem w zespole świetnie zgranych, rozumiejących się ludzi, którym nie obce były przeróżne przypadłości. Słynny z kwiecistej mowy singiel Pan Czesio, z przeogromnym nadmiarem używał łaciny po tym, jak wypędził do Sojuza swoją eksmałżonkę, Rosjankę. Sam twierdził, że wypędził, bo zastał ją we własnym mieszkaniu z dwoma facetami w trakcie...
Zygmunt, świetny konstruktor oprzyrządowania, miewał raz w miesiącu napady nieważkości. Pił przez kilka dni, nie rozpoznawał ani znajomych, ani siebie. Gdy atak mijał, wracał do pracy, sumiennie, wyjątkowo grzecznie i przede wszystkim z dużą znajomością tematu robił swoje aż do kolejnego napadu.
Zadania podejmowaliśmy różne. Niektóre przy wdrażaniu wymagały sporego ryzyka. Doświadczyłem tego np. podczas wdrażania wynalazku Politechniki Poznańskiej - głowicy do walcowania długich gwintów na tokarkach zwykłych i rewolwerowych. Pracownik obsługujący wytypowaną przeze mnie rewolwerówkę, w obawie o swoje zdrowie i życie wykonania próby odmówił. Musiałem zrobić to sam w czasie, gdy wszyscy pracownicy hali maszyn ukryli się w bezpiecznym miejscu. Zrobiłem to z duszą na ramieniu, po bezgłośnym poleceniu się boskiej opiece.
Walcowanie 600-milimetrowego gwintu M20 przy 900 obrotach na minutę trwało zaledwie kilka sekund. Głowica z trzaskiem otworzyła się w miejscu pożądanym, tuż przed zderzeniem z uchwytem tokarskim, czyli tam, gdzie ustawiłem zderzak. Gładki, błyszczący gwint pierwszej sztuki zachwycił wszystkich obserwatorów, ale tokarz powrócił na swoje stanowisko dopiero po wykonaniu przeze mnie sztuk pięciu.
Miły przerywnik w pracy podstawowej stanowiły wykłady przedmiotów zawodowych w Zespole Szkół Ogólnokształcących i Ekonomicznych w Lubsku. Z 17-19-letnią młodzieżą porozumiewałem się z przyjemnością a gdy po latach odwiedziłem kolegów z taką samą przyjemnością zastałem wśród nich jedną z dawnych uczennic.
Mile wspominam także skromne grono jasieńskich przyjaciół, z którymi czas spędzałem po pracy.
Zbyszek - singiel, który po każdym "oczywiście" niemal odruchowo dopowiadał "oczy stójcie" wmanewrował mnie do sekcji szachowej Stali Jasień. Zwykle mnie ogrywał, ale w turniejach odnosiliśmy spore sukcesy. Przygodę z szachami zakończyłem na uzyskaniu mizernej kategorii drugiej. To nie dla mnie.
U Wojtka - lekarza zakładowego, spotykaliśmy się często w dniach, które jego żona spędzała w Warszawie. We czwórkę, ze Zbyszkiem i Karolem z Lubska, męskie spotkania przeplataliśmy niekiedy skromnym pokerkiem. Bywało różnie, raz na wozie, raz pod...
Podczas takich spotkań zdarzały się sytuacje komiczne. Gdy Gaga wyjeżdżała, Wojtka odwiedzały pracownice Fabryki prosząc pod byle pretekstem o pomoc lekarską. Jedne najwyraźniej sondowały warunki, inne po prostu próbowały go wyraźnie podrywać. Wojtek zawsze pozostawał twardy, zbywał je zwykle krótko, przede wszystkim sugestią zgłoszenia się następnego dnia w przychodni zakładowej. Wychodziły zniesmaczone nie wiedząc, że duże fragmenty rozmowy słyszeliśmy z sąsiedniego pokoju,. przez zamknięte przez Wojtka drzwi.
Zmiany w roku 2017 dotyczą przede wszystkim stosunków własnościowych. Główne zakłady przeszły w ręce prywatne, nowy widziałem tylko jeden (?). Na mapie zaznaczono wiele nazw firm prywatnych, ale są to przede wszystkim firmy jedno lub kilku osobowe.
4-tonowy głaz, zestaw wskazujący kierunek przebiegu 15 południka i tablica informacyjna wymagają solidniejszej opieki. Osoby, które swoją głupotę zechcą potwierdzić trwałym napisem na głazie lub tablicy, znajdą się zawsze, a szkoda, bo jest to zupełnie sympatyczna ciekawostka.
Obwodnicą omijającą zwartą zabudowę miasteczka jeździ się wygodnie, a przepusty, mosty i wiadukty otaczające Jasień nadal pozostają imponujące.
Województwo Lubuskie poznałem dość dobrze. Przez kilka lat pracowałem w Fabryce Maszyn Budowlanych w Jasieniu Żarskim. Mieszkałem w Hotelu Robotniczym, później w wynajętym pokoju w Lubsku. Czas poza pracą spędzałem na wyjazdowych meczach szachowych, poznawaniu okolic podczas wycieczek pieszych nad okoliczne akweny i grzyby, w tym m.in. więzienie dla kobiet i obiekty wojskowe o którch ściszonym głosem mawiano, że były i są podziemnymi połączeniami z Niemcami.
W chwilach samotności, najczęściej podczas samotnego wędkowania, powracały wspomnienia z Darłowa. Nie mogłem nad nimi zapanować. Im dłużej to trwało, tym więcej winy przypisywałem sobie. Ostatecznie, po wznowieniu kontaktów, ponownie stworzyliśmy rodzinę. W Świebodzinie, 16 stycznia 1967 roku urodził się Maciej.
Syn rósł jak na drożdżach, rozwijał się pięknie, ale nadzieja na utrwalenie rodziny za jego sprawą słabła z każdym wspomnieniem wydarzeń z Darłowa. Świadomość, że to właśnie on, niczemu nie winien stanie się najbardziej poszkodowany, zwiększała jedynie ogromny ciężar.
Gdy zbliżał się finał moich studiów, pełnych przeróżnych niespodzianek, skorzystałem z oferty Fabryki Maszyn Budowlanych w Jasieniu Żarskim. W hotelu robotniczym Fabryki, w pokoju z aneksem kuchennym, zamieszkałem 01 marca 1969 roku. Dyplom odebrałem 26 maja 1969.
W Jasieniu c.d. + drugie małżeńswo w roku 1973.
Rodzinę w Lubsku odwiedzaliśmy często, zwykle nowymi trasami - dopóki takowe, jeszcze nierozpoznane, istniały. Odległości kilometrowe zwykle nie miały znaczenia...
Brody - Relacje.
Tadeusz Dużyński -- tadeuszduzynski@interia.pl
Wideo - w przygotowaniu.
Miejscowości (i jezior o nazwie Brody) jest w Polsce mnóstwo, dlatego zawsze, we wszelkich opisach dodaję szczegóły lokalizacyjne. W przypadku niniejszym opis dotyczy miejscowości Brody lubuskie - polecam stronę https://ziemialubuska.pl/pl/lokalnie/powiaty-i-gminy/powiat-zarski/brody-gmina z podstawowymi informacjami historycznymi i mapą.
Do miejscowości (niegdyś miasta) trafiliśmy okazyjnie. Nicola, wnuczka siostry mojej żony, w stajniach dawnej rezydencji hrabiego Bruhla ma pod opieką konia. Ujeżdża go, oswaja, trenuje i ...czyści.
To tylko ok. 14 km drogą 289. 29 maja 2017 roku na kolejną sesję pojechaliśmy z nią. Na miejscu ogromne zaskoczenie. Stajnie znajdują się na terenie rezydencji, która przed laty musiała być piękna. Pozostaje piękna nawet teraz, gdy działa tylko restauracja z częścią hotelową i - po przecinej stronie placu zamkowego - sala bankietowa, a budowla zasadnicza-zamek i plac zamkowy są w trakcie odbudowy jako "dziedzictwo narodowe".
Od 29 maja 2017 do dnia, w którym uzupełniam niniejszy opis minęło prawie 8 lat. Bardzo jestem ciekaw, jak posiadłość wygląda dzisiaj, do kogo należy i co mieści się w niej obecnie. Liczę na komentarze Internautów...
Córcia Moniki, po podjęciu studiów z jazdy konnej zrezygnowała. Chyba - szczegółów nie znam. Odwiedzanie zamarło. Teraz dostawy realizują firmy kurierskie a ja od wielu lat korzystam z emerytury. Bez dorabiania...
2023-11-02.
Niestety - podczas pobytu w Jasieniu doszło do ostatecznego rozpadu małżeństwa. Aby na miarę ówczesnych możliwości złagodzić jego skutki, "załatwiłem" żonie pracę w Fabryce, na nią - jako głównego najemcę - scedowałem przydział zakładowego mieszkania powierzonego naszej rodzinie, sobie wynająłem pokój w Lubsku, u pani mieszkającej tylko z synem, pracownicy Zakładu Karnego dla kobiet w Krzywańcu. U takiej właścicielki mogłem czuć się bezpiecznie :).
Zakątek z Ośrodkiem Edukacji Przyrodniczo-Leśnej i wieżą widokowo-pożarniczą leżący w obrębie miejscowości Jeziory Wysokie polecam z czystym sumieniem osobom ceniącym rozległe widoki. Na taras widokowy 41-metrowej wieży (do którego prowadzi 176 schodów) sugeruję poszerzające zasięg wzroku lornetki.
Osobom które zechcą odwiedzić Jeziory Wysokie, gorąco polecam miejscowość Brody, w szczególności obiekty pałacu hrabiego Bruhla.
Jeden ze szczecińskich wykładowców, magister, miał wiece nieprzyjemny sposób prowadzenia zajęć. Zawsze bardzo się śpieszył. Prawą ręką zapisywał ważne informacje, lewą natychmiast je ścierał. Często nie nadążałem zająć najbliższych mu stolików więc przy osłabionym wzroku, z końca sali nie miałem szans na odczytanie jego bazgrołów. Pozostawało mi dokładne wkuwanie materiału z podręcznika dla studentów autorstwa Zarankiewicza. "Szybki magister" podkreślał, że w podanym wykazie podręczników Zarankiewicz jest najlepszy.
Na zaliczenie semestralne przyjechałem ze Świebodzina. Do dobrego połączenia powrotnego miałem niewiele czasu. Trafiłem na sytuację w której po kilku oblanych studentach nikt nie kwapił się jako następny. Poszeptywano, że magister na pierwszym podejściu oblewa wszystkich. No to poszedłem z przekonaniem, że Zarankiewicza zrozumiałem dobrze. Gdy magister przerwał moją odpowiedź stwierdzeniem, że opowiadam bzdury - nie wytrzymałem. Z wyraźną złością wygarnąłem - "jestem w stanie udowodnić, że bardzo dokładnie powtarzam opinię polecanego przez Pana Zarankiewicza. Jego podręcznik mam na korytarzu".
Magister na długą chwilę, z otwartą gębą osłupiał. Czas uciekał więc - przekonany o prawidłowości swojej odpowiedzi przekazanej słowami Zarankiewicza a nie tego, co z takim "wysiłkiem" wymyślił zapisał i starł magister - pociągnąłem dalej.
- "Panie magistrze! Skoro uważa Pan, że polecany przez Pana Zarankiewicz jest durniem, proszę wystawić mu taką ocenę, na jaką zasługuje. Z wpisem do mojego indeksu jakoś sobie poradzę, najwyżej stracę rok. Teraz śpieszę na powrotny pociąg".
Magister oprzytomniał, skołowany, z wyraźnym wahaniem i ociąganiem, wpisał ndst. Pośpieszyłem na dworzec. Z pozostałej części grupy semestr zaliczyli wszyscy. Rok straciłem.
Pracę i pobyt w Świebodzinie wspominam z przyjemnością. Nawet zdarzenia związane z kłopotami zdrowotnymi i pobytem w szpitalu.
W pracy i w czasie wolnym spędzanym na studiach, nad jeziorami, w lesie, na zakładowych wycieczkach i rzadziej - w miejscowych lokalach, poznałem wspaniałych ludzi. Uczestniczyłem w wielu interesujących wydarzeniach. Chyba najbardziej spektakularnym był przemarsz ponad 10 km w Sztafecie 1000-Lecia od rogatek Świebodzina do Jordanowa. Maszerowaliśmy w grupie lokalnych wędkarzy, ze stosownym wyposażeniem, w wędkarskich strojach. Padło m.in. na mnie, bo do tamtejszego koła PZW zapisałem się po przeprowadzce i stąd stałem się jego członkiem o najkrótszym stażu.
W pracy trafiłem do sekcji przygotowującej normy materiałowe i zestawienia materiałów niezbędnych do realizacji zamówień na dostawę specjalistycznych urządzeń termotechnicznych, nadsyłanych praktycznie z całego świata. W sekcji panował dziwny obyczaj - do wykonania nawet małego elementu z blachy zawsze przyjmowano pełny arkusz handlowy. Zdumiony, natychmiast, poza normalnymi obowiązkami przystąpiłem do weryfikacji zestawień materiałowych urządzeń oczekujących na realizację. Po wprowadzeniu kart rozkroju powstały duże oszczędności w zużyciu drogich blach żaroodpornych. Wyniki przedstawiłem w formie projektów racjonalizatorskich. Uzyskałem znaczące wsparcie swoich dochodów i jakiś tytuł racjonalizatora produkcji, ale - jak to zwykle bywa - trochę naraziłem się autorom zweryfikowanych opracowań i ...wykonawcom, którzy wcześniej nie musieli dostosowywać się do kart rozkroju. Czy było to tylko zwykłe marnotrawstwo - nie analizowałem.
Kierunek studiów na zgodny z wykształceniem wcześniejszym zmieniłem bez oporów. Pogłębianie wiedzy okazało się znacznie łatwiejsze od poznawania nowości. Po pierwszych zajęciach na Politechnice Poznańskiej namówiłem na rozpoczęcie studiów kilku nowych kolegów, wśród nich Włodka Sobieszkodę, kruczowłosego, mocno ogorzałego tłuściocha, wciąż wykorzystującego wszelkie okazje do tworzenia zaskakujących sytuacji. Gdy takich okazji nie miał, zawsze miał na podorędziu kawał-anegdotę doskonale pasującą do bieżących okoliczności i zawsze przedstawiał je po mistrzowsku, czyli tak, że słuchacze pokładali się ze śmiechu nawet wtedy, gdy przypominał suchara kruszącego się ze starości. Zdarzyło się, że kiedyś nieco na tym ucierpiał.
Po zajęciach skończonych w różnym czasie, wracaliśmy późnym wieczorem tym samym pociągiem, ale oddzielnie. Włodek wiedział, że do kwatery zawsze powracam skrótem, ścieżką biegnącą wzdłuż rowu z wodą. W ciemnościach czekał na mnie za rosnącą nad rowem starą, potężną wierzbą. Gdy nadszedłem, wyskoczył na mnie z "przerażającym" okrzykiem. Odruchowo wyprostowałem obie ręce tak, że pięści wylądowały na jego twarzy. Moja teczka padła na suche pobocze, Włodka "cofnęło" do wody. Trochę się zmoczył, ale miał frajdę, że mnie solidnie nastraszył. Przyjaźń przetrwała. Co się z nim stało po moim wyjeździe do Jasienia Żarskiego - nie wiem. Wertując wspomnienia świebodzińskie w kwietniu 2021, sprawdziłem FB. Znalazłem w Kempen, odległym od Świebodzina o 771 km, pod francuską granicą, Władysława Sobieszkodę ze ...Świebodzina, szczuplejszego, ale bardzo podobnego do Włodzimierza. Zapytałem go messengerem, czy i co wie o Włodzimierzu. Nie odpowiedział, więc - pozdrawiając - pytanie wycofałem. Szkoda.
Jako wędkarz a jednocześnie słonecznik z zamiłowania, dużo czasu spędzałem nad wodami. Pieszo chadzałem nad maleńkie jeziorko Trzcinno. Wystarczał półgodzinny spacer. Tam zawsze mogłem znaleźć spokój. Nad jeziorem Wilkowskim, w szczególności w okolicy plaży gminnej, zawsze było tłoczno i gwarno. Oczywiście w sezonie letnim, ale tam, z kolegą Stasiem Ostrowskim, jeździliśmy jego skuterem do pierwszego lodu. Wg obecnych teorii morsowania postępowaliśmy bardzo ryzykownie, ale o tym w opisie jeziora. Nad pięknym jeziorem Niesłysz, w ośrodku wypoczynkowym Lubuskich Zakładów Termotechnicznych ELTERMA spędzałem urlopy. Bywało gorąco. Patrz opis jeziora.
W chwilach samotności, najczęściej podczas samotnego wędkowania, powracały wspomnienia z Darłowa. Nie mogłem nad nimi zapanować. Im dłużej to trwało, tym więcej winy przypisywałem sobie. Ostatecznie, po wznowieniu kontaktów, ponownie stworzyliśmy rodzinę. W Świebodzinie, 16 stycznia 1967 roku urodził się Maciej.
Syn rósł jak na drożdżach, rozwijał się pięknie, ale nadzieja na utrwalenie rodziny za jego sprawą słabła z każdym wspomnieniem wydarzeń z Darłowa. Świadomość, że to właśnie on, niczemu nie winien stanie się najbardziej poszkodowany, zwiększała jedynie ogromny ciężar.
Gdy zbliżał się finał moich studiów, pełnych przeróżnych niespodzianek, skorzystałem z oferty Fabryki Maszyn Budowlanych w Jasieniu Żarskim. W hotelu robotniczym Fabryki, w pokoju z aneksem kuchennym, zamieszkałem 01 marca 1969 roku. Dyplom odebrałem 26 maja 1969.