Wilczkowo - Relacje.

Wideo.

Plan podróży powrotnej przewidywał nawiązanie kontaktów handlowych m.in. w Augustowie. Przy wjeździe do miasta rozpętała się tak gwałowna burza, że kontynuowanie dalszej jazdy z ustalaniem adresów stało się niebezpieczne i ...bezsensowne. Kilkanaście minut staliśmy na poboczu, daleko od drzew. Gdy ulewa zelżała, potencjalni odbiorcy kończyli pracę. To najgorszy okres do rozmów handlowych. Pojechaliśmy "turystycznie" z planem noclegów w atrakcyjnych

Przez jezioro Wilczkowo przepływa Drawa a w niewielkiej odległości od jej wypływu łączy się z kanałem prowadzącym do jeziora Krosino. Podczas rozpoznawania jeziora rzeki nie budzą mojego zainteresowania, ale kanał łączący z jeziorem sąsiednim to element ekstra. Niestety. Płynąc nim samotnie, z konieczności na wiosłach, za radą napotkanych kajakarzy zrezygnowałem. Szkoda. Z Andrzejem radzimy sobie ze znacznie większymi trudnościami.

Jezioro pozostało w mojej pamięci jako zbiornik pełen spokoju, ryb i ...wspomnień budzących trochę niestosowny uśmiech. Płynąc z Andrzejem w stronę Siemczyna widzieliśmy w trzcinach pod przeciwległym brzegiem ciemną plamę. Gdy pędzeni wiatrem wracaliśmy wzdłuż tego brzegu okazało się, że w małej trzcinowej zatoczce, na burcie łodzi siedzi głęboko zadumany (drzemiący??) wędkarz. Aby nie splątać jego zestawu, na krótko włączyłem elektryczny silnik. Bulgot wysoko uniesionej śruby zaskoczył go tak nagle i mocno, że wędkarz wyprostował się gwałtownie i fiknął do tyłu. Do wody!! Wyglądało to i groźnie i komicznie. Gdy niestosownie rechocąc zapytaliśmy, jak możemy mu pomóc, wściekle poprosił abyśmy spadali, bo poradzi sobie sam. Głęboko nie było...

Jeziora Trzynik i Dębnickie.

Jezioro Krzywe.

Jezioro Krąg jest jednym z elementów Doliny Pięciu Jezior. Licząc od źródeł łączącej je rzeki Drawa - drugim po jeziorze Krzywe. Jesienią, z drogi 163 wygląda przepięknie, ale to jesienna cecha całej Szwajcarii Połczyńskiej. Chętnie, wielokrotnie zatrzymywałem się na poboczu, aby zapisać kolejne jego obrazy. Mam jch dziesiątki.

W zimie, gdy próbowałem wejść na lód od strony drogi, musiałem zrezygnować. Przed wejściem na bezpieczną taflę, lód przybrzeżny łamał się, a nogi grzęzły w bagnie. W lato powędrowałem na twardy brzeg po drugiej stronie wody. Po wielu rzutach i zmianach błystek, złowiłem tylko dwa okonie. Wróciły do wody...

Podczas wypraw dwudniowych, po zniechęcającym rozpoznaniu warunków w ówczesnym strzeszyńskim Dworku, nocowaliśmy zwykle w prywatnym domku w Międzylesiu. Wokół ogniska przed domem, zwykle do późnej nocy i ostatniej kropli w ostatniej butelce, słuchaliśmy opowiadań międzylesian. Bywał wśród nich wiekowy tubylec, twierdzący, że mieszka w swoim domu od czasów przedwojennych. Po jego opowiadaniach trudno było pozbyć się wrażenia, że pływamy ponad rozległą podziemną budowlą o rozmiarze i przeznaczeniu objętym ścisłą tajemnicą. Wrażenie to umocniła sytuacja związana z jeziorem Brody, zaistniała w roku 1994. 

Podczas kolejnego noclegu, w czasie przygotowań do wypłynięcia o szarym jeszcze przedświcie, za oknem noclegowego pięterka usłyszałem ciężkie człapanie. Jakiś nieduży men dźwigał od strony jeziora wór. Drgający, wybrzuszający się w najmniej spodziewanych kierunkach. To mogły być tylko duże ryby, a men mógł być rybakiem legalnym albo nie. Ale rybak o szarym przedświcie?? W domyśle stawiam na kłusownika, który "nad jeziorem żyje i z jego zasobów utrzymuje się".

W latach osiemdziesiątych, podczas jednej z nielicznych w naszym rejonie, siarczystych zim, we czwórkę - z pracownikami mojej prywatej firmy - zorganizowaliśmy na Strzeszynie podlodowy rekonesans. Przemieszczając się szybko na łyżwach, trafiłem ciekawostkę - ponad 20-centymetrowy otwór w prawie 30-centymetrowej pokrywie lodowej. Na powierzchni czystej w otworze wody, w regularnych odstępach czasu  pękały bańki jakiegoś gazu. Spodziewając się ciekawej reakcji, zbliżyłem do  baniek płonącą zapałkę - płomień nie reagował. W takich, trudnych do wytłumaczenia sytuacjach, natrętne myśli powracają do opowiadań przedwojennego (?) mieszkańca Międzylesia. Czyżby pod dnem jezior rzeczywiście istniały tajne budowle?

Wczesną jesienią roku 2022, trasą Strzeszn do Centrum Rozrodu Koni - Międzylesie wokół siedziby Leśnictwa i sąsiadującego z nią fragmetu jeziora - Silnowo dokonaliśmy objazdu sprawdzającego zakres zmian. Wszędzie bardzo duże i w znakomitej większości pozytywne - Stary Młyn trafił w dobre ręce.

Nieużytek, przez który na skróty jeździły samochody, po usunięciu sosenek-samosiejek stanowi obecnie rozległy wybieg i trasę gonitw konnych, w osadzie przybyło kilka nowych domów a stare odnowiono, teren Starego Młyna z dawnym, zniechęcającym Dworkiem zmodernizowano zmieniając Dworek w 3-gwiazdkowy hotel, rozbudowano zaplecze do nauki jazdy konnej, uruchomiono Centrum Rozrodu Koni. 

Leśna droga łącząca Strzeszyn i Międzylesie pozostała w stanie fatalnym. Przejazd samochodem o małym prześwicie może być ryzykowny. Sugeruję dojazd powrotny do drogi 20, ze zjazdem do Międzylesia za jeziorem Kocie.

W samym Międzylesiu też zmiany b. duże. W miejscu dawnej świniarni rozsiewającej na całą okolicę niemiły zapach wybudowano elegancki obiekt, otoczony kutym, szlachetnym ogrodzeniem. Zagospodarowano swobodny niegdyś dostęp do jeziora w miejscu odległym o około 50 metrów od otworu, z którego zimą wypływał dziwny (!) gaz. 

Wokół drogi obiegającej fragment zbiornika bez nazwy (za przepustem pod torem kolejowym i drogą 20)  powstają nowe, zabudowane posiadłości...

UWAGA: w dni pochmurne, nad brzegami Piławy i jezior przez które rzeka przepływa, ogromnie tną komary. Płyny odstraszające pomagają b. krótko. Spokój zapewnia ucieczka na otwartą wodę(!).

Przyjęto nas że zdumieniem, ale życzliwie. To niewiele pomogło. Dzień miałem popsuty świadomością, że taką drogę pokonać muszę raz jeszcze.

Gdy w roku 2019 próbowałem odnaleźć punkt kontrolny Maratonu, zastałem absolutnie odmienną scenerię. Widząc na rozdrożu auto pań z obsługi Maratonu, wykorzystałem nie zawsze celne mądrości narodu - "koniec języka za przewodnika", "kto pyta nie błądzi". Zapukałem do drzwi najbliższego domu. Uzyskałem info jaką iść drogą, ale nie zypytałem o odległość. Okazała się spora na tyle, że do auta po krzesełko już nie wróciłem.

Napisałem "mądrości narodu nie zawsze celne". Mam powody. Podczas częstych podróży wg mapy trafiałem na objazdy. Kobiety pytane o drogę, często mówiąc np. "skręci pan w lewo", pokazywały kierunek w prawo. Gdy z grzecznym uśmiechem pytałem, co jest waże - to co mówią, czy to, co pokazują, reagowały różnie...

Wędkarskich walorów jezior Rzepowo sprawdzić nie zdążyłem :(.

Lubicko Małe.

Lubicko Wielkie.

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

W Mostowie 2020-10-05.

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Jeziora alfabetycznie - Relacje.

Za mostem kanał wypłyca się, woda nabiera szybkości, płycizna uniemożliwia korzystanie z silnika. Aby nie dać się zepchnąć do morza, sporo napracować się trzeba przy wiosłach. Fragmenty nagrania wideo załączam. We wcześniejszej wersji www polecałem http://www.ww.media.pl/?page=PArticleViewer&nid=2649 świetnie opisującą najlepsze łowiska Bukowa. Niestety - w r. 2020 jest niedostępna.

W Dąbkach, na obrzeżach miejscowości, przed wjazdem na sfatygowaną drogę asfaltową do Dąbkowic, ustawiono tablice z zakazem wjazdu samochodami. Pozwolenia na wjazd wydają swoim gościom tamtejsi organizatorzy wypoczynku.

Moje wędkarskie konto na Bukowie pozostało czyste :). Tak bywa, gdy na nieznaną wodę jedzie się bez konkretnego rozpoznania. 

Bliższego rozpoznania kanału łączącego jezioro z morzem dokonałem dopiero wiosną 2009, z pontonu.

wylądowałbym daleko od bazy, nawet poza ośrodkiem policyjnym.  Musiałem kombinować. Ktoś kiedyś naplótł mi, że podczas burzy zawsze największą jest fala siódma (a może gdzieś to wyczytałem - nie wiem). No to liczyłem. Gdy przechodziła siódma, dokonywałem gwałtownego skrętu w prawo, chwilę płynąłem równolegle. Gdy fala kolejna zaczynała przechylać łódź na lewą burtę, dokonywałem skrętu w lewo. Moje nieustanne kombinacje przez cały czas obserwowały z pomostu dwie osoby. Pewnie ciekawe - dopłynę, czy po wywrotce wyląduję w wodzie. Dopłynąłem, ale z krwawiącymi pęcherzami na dłoniach. Więcej strachu najadłem się tylko na Zalewie Siemianówka.

Leszcze pocięte na pasy. posolone, popieprzone i przetrzymane przez ponad trzy godziny z niewielkim dodatkiem cebuli i soku z cytryny smakowały wyśmienicie. I znów alkohol!!

Jezioro Niesłysz i eltermowski ośrodek (obecnie w zarządzie prywatnym) z przyjemnością odwiedziłem 3 listopada 2005 roku. w powrotnym przejeździe z Lubska do Karlina. Z tego jesiennego dnia pochodzą załączone zdjęcia.

Zdjęcia "dynamiczne" - dla osób, którym nie chce się klikać :).

zdarzały się różne. Ówczesna propaganda wciskała Polakom przekonanie, że Rosjanie na terenie Polski są potrzebni, aby ich chronić przed powrotem Niemców, a wielu Niemców święcie wierzyło, że szybko do swoich gospodarstw powrócą.

W części niskiej, przed trzcinową otuliną istniał samotny pomost na tyle duży, że każda osoba dorosła mogła czuć się na nim swobodnie, nawet w pozycji leżącej. Był duży, solidny ale z dostępem po dnie, przez wodę sięgającą przy pomoście połowy ud. Po pierwszym udanym wejściu uznałem, że dostęp jest bezpieczny a pomost jest samotnią prawie doskonałą. Od strony lądu, za wąską ścieżynką wśród trzcin, był ledwie widoczny. 

W upalny dzień roboczy, w trakcie urlopu okolicznościowego, wybrałem się tam ponownie z kocem i plikiem papierzysk. Gdy słońce przygrzało tak, że nawet schładzanie wodą z jeziorka nie przynosiło ulgi, spróbowałem opuścić samotnię ekspresowo. Aby nie zsuwać się do wody po ostrych krawędziach pomostu skoczyłem z rękami zajętymi plażowym wyposażeniem. Na wspomnienie skoku skóra na moich plecach marszczy się nawet teraz, po upływie ponad pięćdziesięciu lat. Prawą stopą trafiłem na kawałek deski ze sterczącymi gwoździami. Dwa przebiły stopę na wylot. Po pozbyciu się deski rany wyglądały dziwnie - nie krwawiły, nie bolały, wśród białawej wydzieliny nie było rdzy. Gdy dokuśtykałem do przyzakładowej przychodni zdezynfekowano je, obandażowano i - po wstrzyknięciu dużej dawki surowicy przeciwtężcowej - odesłano do domu.

Tydzień później, w pracy, zaczęło się dziać ze mną coś dziwnego. Miałem wrażenie, że oblazło mnie jakieś robactwo, w zmasowanej ilości. W przychodni orzeczono, że to reakcja na surowicę. Przygotowując zastrzyk z alergenem uprzedzono, że podczas wstrzykiwania mogę odczuć narastające osłabienie. Zalecono opuścić głowę między kolana i wezwać pogotowie, jeżeli po kilku godzinach sytuacja powtórzy się.

Powtórzyła się. Pogotowie zawiozło mnie do szpitala. Miejsca w salach były zajęte, wylądowałem na korytarzu. Rano spróbowałem powiedzieć zwykłe "dzień dobry" przechodzącej korytarzem pielęgniarce. Bezskutecznie. Okazało się, że jestem monstrualnie opuchnięty, Trafiłem na salę. Tam zdarzyło się coś, co do dzisiaj wzbudza mój uśmiech.

Bodajże w drugim, bardzo upalnym dniu, z wielką strzykawą zbliżyła się do mnie bardzo młodziutka pielęgniarka, ubrana w zwiewny fartuszek spod którego dyskretnie przeświecały białe majtasy. Nakazała mi oprzeć rękę na metalowej poprzeczce łóżka, zacisnąć pięść. Skoncentrowana na wprowadzaniu igły, oparła się na pięści. Gdy zaczęła wprowadzać lek, pięść poleciła otworzyć. Jej puszysty wianuszek znalazł się w mojej dłoni. Gdy - spodziewając się osłabienia - zapytała, czy coś czuję, odpowiedziałem "oczywiście" i delikatnie poruszyłem dłonią. Zrozumiała natychmiast. Speszona wyrwała strzykawkę, uciekła. Więcej jej nie zobaczyłem, a szkoda, była bardzo atrakcyjna.

Nad niezbyt atrakcyjne, maleńkie Trzcinno chadzałem przede wszystkim w poszukiwaniu odosobnienia i spokoju. Spacerowy przemarsz rzadko wykorzystywaną drogą z kocimi łbami, obsadzoną na poboczach śliwami węgierkami trwał około pół godziny. W 3/4 linii brzegowej dostęp do jeziorka był niski, w znacznej części podmokły, porośnięty trzcinami. Od strony pobliskiego gospodarstwa wznosił się piaszczysty rozległy pagórek, z którego przy każdej pogodzie sączyły się wielokolorowe plamy. Sądzę do dzisiaj, że pagórek utworzono sztucznie skrywając w nim jakiś pojazd z podręcznymi zapasami paliwa. Na tamtym terenie, w czasach powojennych sytuacje

Jezioro Trzcinno k Świebodzina.

Trzcinno k Świebodz.

Kilkakrotnie, podczas postoju na poboczu wybrukowanej kocimi łbami drogi, odbiegającej przed torem kolejowym od asfaltowej drogi 20 zauważyłem, że na przełaj, po przekątnej zachwaszczonego nieużytku przejeżdżają osobowe auta, znikają w lesie i - nie wracają. Nie wyglądało to na grzybobranie. Sprawdzić po prostu musiałem! 

 

gdy podczas skrobania 5-kilowego szczupaka zauważyłem, że po każdym spłukiwaniu go w Piławie z jego odbytu wysuwa się kilkunasto-centymetrowa, biała 3-milimetrowa tasiemka, Gdy szczupaka wynurzałem, robal natychmiast chował się tam, skąd uciec próbował.  Korzystając z saperki stale obecnej w wyposażeniu auta, zakopałem rybę na wzgórzu pod krzakiem, odległym od rzeki o kilkanaście metrów.

W internecie napisano, że nazwą prawidłową jest Dołgie. Dla mnie brzmi to zbyt rusko a wieloletni pobyt Rosjan w Bornym Sulinowie wcale takowej nie usprawiedliwia. Korzystam z polskiej.

Jezioro odwiedzałem wielokrotnie, na dwa sposoby - pontonem Piławą z kamerą i spinningiem, samochodem - trzema różnymi drogami, z kamerą i koszem na grzyby. Ponton wodowałem albo z namiotowego biwaku w połowie odległości pomiędzy wypływem z jeziora Pile a torem kolejowym, albo - w przypadku odwiedzin kilkugodzinnych - przy moście drogowym, na którym uprzednio Rosjanie ciągle utrzymywali wartowników "zezwalających" na przekroczenie mostu wyłącznie za flaszkę (bez flaszki nieodwołalnie - NIE LZIA).

Po rozpoznaniu jeziora zawsze dopływałem wprost do uznanych miejscówek. W innych brały szczupaki, w innych okonie. Łowiłem je do czasu, 

Trzynik

Jeziora Kamienne i Kwiecko.

Krzywe

Krąg

ma prawo z tego powodu boleć, ale prawo pozostaje prawem. Tam karp jest agresywnym chwastem, zagrażającym gatunkom rodzimym. 

Do jeziorka dojechałem drogą nr 3, z zamiarem dalszej jazdy do drogi 162 i E28. Tablica ustawiona przy asfalcie ulicy Lepińskiej informowała, że trójka biegnąca przez las, udostępniona jest do ruchu publicznego. Przy jeziorze kolejna tablica informuje, że jej dalszy odcinek jest dla ruchu zamknięty. Cdn...

Po raz drugi i zarazem ostatni odwiedziłem je w zimie, jako uczestnik zawodów podlodowych. Akurat testowałem błystki podlodowe własnego pomysłu, wykonane z mosiężnego pręta, siódemki. Cięte w przyrządzie pod stałymi kątami, po lekkim wyprofilowaniu brzuszka na szlifierce, wyglądały jak stynki. W każdej wodzie zachowywały się rewelacyjnie. Dwie sprezentowałem koledze i tylko my spośród kilkudziesięciu zawodników złowiliśmy okonie, ale nie zapewniły nam punktowanych miejsc - wygrali poławiacze leszczy.

Powrót do menu

Kamienne-górne, Kwiecko-dolne. Odległość w poziomie - 1,5 kilometra, w pionie - 82 metry. Oddzielone drogą 205, połączone kanałem, monstrualnymi rurociągami i ESO - Elektrownią Pompowo-Szczytową, uruchomoną w roku 1971 w Żydowie. Przy budowie Elektrowni wykorzystano nietypowe warunki geofizyczne - różnicę poziomów i niewielką odległość obu jezior. Elektrownia wytwarza i wprowadza do sieci prąd, gdy np. w godzinach popołudniowych gwałtownie wzrasta zapotrzebowanie, gdy znacząco spada (np. w nocy) - pompuje wodę do jeziora górnego.

O wyjątkowej atrakcyjności wędkarskiej obu jezior krążą legendy. Nawet w Karlinie. Z jeziora dolnego-Kwiecko wypływa rzeka Radew, uchodząca do Parsęty na terenach Karlina w trzech odrębnych punktach - Kanałem Młyńskim zasilającym turbiny minielektrowni (dawny młyn wodny), śluzą przy Moście Szczecińskim i ujściem normalnym po rozdziele wód na progu, z przepławką przy Moście Białogardzkim. Źródła rzeki Radew określone są w Internecie wyjątkowo nieprecyzyjnie...

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

W rundzie rozpoznawczej towarzyszył nam szczupak złowiony krótko po starcie. Pływał spokojnie na lince z agrafką. Zabraliśmy go do domu. Drobniejsze uwolniliśmy aby podrosły. Przy kolejnej wizycie sugerowano nam pozostawienie samochodu i przyczepy w lesie, przed ogrodzeniem ośrodka. Grzecznie podziękowaliśmy. Pojechaliśmy dalej...

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

kanale łączącym jeziora Kocie Małe i Strzeszyn pod pontonem przemknęło tylko kilka małych okonków.

Zdarzało się, że jezioro odwiedzałem bez pontonu. Zwykle wtedy, gdy z wyjazdów służbowych powracałem przez Czaplinek. Rzadziej wtedy, gdy nad morzem panował ziąb a nad Kocim cisza, spokój i ...ciepło. Bywało, że takie argumenty + obietnica rozpoznania nowego fragmentu Pojezierza Drawskiego przekonywały Irenę, więc po przygotowaniu stosownej "wałówki" ruszaliśmy w trasę. Sprzęt wędkarski w aucie woziłem zawsze :).

Odwiedzając j. Kocie auto ustawialiśmy pomiędzy drogą 20 i torem kolejowym, na wysokości budynku trafostacji. Po przeniesieniu bagażu na odległość kilkudziesięciu metrów byliśmy "u siebie". Podczas jednych z takich odwiedzin - w roku 2004 - zastaliśmy świeże ślady aktywności bobra. Wyglądało na to,że pozostawił je niedoświadczony pechowiec. Jedno ze ściętych drzew zawisło na gałęziach drzew sąsiednich, drugie padło na ląd.

Od korzystania ze spiningu na j. Kocim odstąpiłem tylko dwa razy. Raz zimą, gdy z wiertłem i podlodówką objeździłem na łyżwach spory kawał jeziora, drugi wczesną jesienią, gdy zechcieliśmy z Ireną połączyć wygrzanie się w osłoniętym miejscu z posmakowaniem jeziorowych płotek. Zimą szybko poddałem się po wywierceniu kilkunastu otworów w ponad 20-centymetrowym lodzie. Jesienią okazało się w domu, że złowione płotki za bardzo trącą mułem, ale nic to w porównaniu z radością ze szczęśliwego zakończenia wstydliwej przygody. Podczas rozbierania się, do słońca wypadł mi do wody komplet kluczy. Osiadł na głębokości około 2 m czystej na szczęście wody. Widziałem je dość wyraźnie. Po przezbrojeniu wędki w spory ciężarek i węgorzowy hak, zdołałem je odzyskać.

Wiekowy mieszkaniec Międzylesia, o którym wspomniałem w opisie j. Brody twierdził m.in., że Rosjanie po przejęciu terenu po Niemcach, bardzo intensywnie sprawdzali wszystko co pozostało na ziemi i pod nią. Twierdził, że jezioro Kocie zabarwili jakimś czerwonym barwnikiem i okazało się, że ów barwnik pojawił się także w jeziorze Strzeszyn. Którędy, skoro kanały, którymi spływa woda z jezior Komorze i Lubicko, pozostały czyste (??).

W materiałach foto-wideo zamieściłem fragmenty przepustu pod torem kolejowym i drogą 20 oraz czyszczenia ryb złowionych w j. Kocie, w tym czyszczenia na rzece Piława. Na pomoście Piławy czyści się je wygodnie a odpady natychmiast "usuwają" małe raczki. Małe, ale bardzo liczne. 

Co dzieje się tam obecnie, nie wiem od dawna, po tym jak w latach dziewięćdziesiątych do naszego biwaku nad Piławą podjechał na motorowerze men, przedstawiający się jako poborca opłat klimatycznych na rzecz i Gminy i Parafii w Łubowie. Pod moją nieobecność uczestnicy biwaku haracz zapłacili pomimo braków jakichkolwiek oznakowań, że przebywamy na terenie płatnym.

Men zostawił kwity z pieczątkami Gminy i Parafii, stąd - po powrocie do domu - zacząłem sprawę drążyć. W Urzędzie Miasta i Gminy początkowo zastosowano klasyczny ping-pong. Nikt nic nie wiedział do czasu, gdy zapowiedziałem, że przy następnym spotkaniu poborcę przywiążemy do drzewa a gdy go komary nieco nadwątlą, wezwiemy Policję. Wówczas okazało się, że na mocy uchwały Rady teren od j. Pile do toru kolejowego prowadzącego do Bornego Sulinowa podarowano Parafii i jednocześnie ustanowiono opłaty. Moje uwagi nt. pobierania opłat dopiero po stosownym oznakowaniu i uzbrojeniu terenu spłynęły po urzędnikach Gminy i Proboszczu bez echa. Proboszcz wprawdzie wspominał, że oznakowania stosował kilkakrotnie, ale były natychmiast niszczone. Moich uwag o konieczności ponoszenia kosztów nie skomentował. Jedynym co po interwencjach uczyniono, było wykopanie wzdłuż drogi biegnącej skrajem lasu i łąki, rowów uniemożliwiających dojazd do rzeki (!).  A to broń obosieczna - nie ma dojazdu, nie ma opłat :).

Kajakowy Maraton Drahimski

Zgoda ze strony Organizatora na nagrywanie Maratonu i publikację materiałów w Internecie stworzyła świetną okazję do porównania stanu z lat wcześniejszych (prawie 50 lat!) z tym co teraz. Szczegóły pod przyciskiem

2019-07-27 Maraton Drahimski.

Dostępne klipy: 

Trzesiecko

Żerdno

 

Zamarte

Wilkowo

Wigry

Wilczkowo

Strzeszyn

Siecino

Rzepowo

Rybackie

Rosnowskie

Resko Przymorskie

Rakowo

Radacz

Prosino

Porost-j. Chlewo

Podborsko-Dobrowieckie

Pile

Niesłysz

Narraben-Australia

Machliny

Lubie

Lubicko

Kamienne i Kwiecko

Leśne k. Sławoborza

Krzemno

Krosino

Komorze

Kocie

Kamnica

 

Kaleńsko

Hajka

Drawsko

 Dłusko 

Długie k. Liszkowa Liszkowa

Dębno

Darskowo

Byszyno

Bukowo

Brody

Jamno

Broczyno

Tegoroczne pływanie poświęciliśmy rozpoznaniu (i zarejestrowaniu) Zatoki Siemczyńskiej/Henrykowskiej. Jestem nieco rozczarowany, Zatoka jest płytka, w znacznej części zarośnięta roślinnością podwodną. Staje się atrakcyjna w okolicach przesmyku łączącego ją z jeziorem. Piękniej wygląda oglądana z siemczyńskiego wzgórza, szczególnie w barwach jesieni.

W ostatnim dniu wakacji na terenie Ośrodka WAJK i na tafli jeziora zastaliśmy spory ruch. Jachty obozu żeglarskiego, jachty prywatne, różnej wielkości motorówki i łodzie wędkarskie - to właśnie lubię, oczywiście w rozsądnych granicach, zależnych od rodzaju i przede wszystkim wielkości akwenu. Na małym jeziorku taki ruch byłby trudny do zniesienia a wodne rozległe pustkowia, nawet z atrakcyjną linią brzegową są dla mnie zbyt tajemnicze, obce i nieco za smutne. Ale to rzecz gustu. W opublikowanym przeze mnie klipie Jezioro Drawsko 2008 "nabo" zamieścił komentarz "filmik i muzyka ładne, ale po co wam te żaglówki?". Odpowiedziałem "Uważam, że są piękne. Dodają właściwego kolorytu video-dokumentowi :). Pozdrawiam, zapraszam na stronę " https://tduzynski.pl/ale wiem doskonale, że oczywistą-oczywistość zawiera twierdzenie "Jeszcze się taki nie urodził...."

2008-08-31.

wycinanie bardzo wielu nieprzyjemnie brzmiących pociągań nosem, zarejestrowanych przez kamerę w czasie, gdy obie ręce zajęte miałem wędką.

Wracając wzdłuż brzegu zatoki stwierdziliśmy, że to, co podczas płynięcia po cięciwie wydawało się jednolitą ścianą lasu, wcale jednolite nie jest. Najpierw wpłynęliśmy do niewielkiej, cichej, wręcz lustrzanej zatoczki z mnóstwem dzikich ale niepłochliwych kaczek i kilku potężnymi, zwalonymi do wody drzewami. Cisza, słońce, piękne kolory - sielanka. Ogromna zachęta do tego, by wygodnie rozłożyć się w pontonie i długą chwilę po prostu poleniuchować, tak, jak Irena. Niestety, dla mnie za wcześnie, takim przyjemnościom poddaję się dopiero po zakończeniu rozpoznania akwenu. Czyli ciąg dalszy oczywisty - po złowieniu przy zwalonym drzewie kolejnego pięknego okonia popłynęliśmy dalej, do zatoki kolejnej. Ta, uciekając w miarę wpływania łagodnym łukiem w lewo, nagle, niespodziewanie odsłoniła rozległy widok na dużą taflę wody mocno nie tyle sfalowanej, co pomarszczonej. Widok na Zatokę Henrykowską. Nareszcie, ale za późno na jej zwiedzanie, więc zawróciliśmy zadowoleni, że przynajmniej wiemy jak do niej płynąć przy najbliższej okazji.

Po lądowaniu w Ośrodku, pozostały do wykonania czynności najmniej przyjemne. Jak zwykle czyszczenie ryb (a okonie nie poddają się łatwo!) i pakowanie sprzętu. Kąpieli w jeziorze o tej porze dnia i roku wolałem nie ryzykować, chociaż zdarzało mi się to i w drugiej połowie października w jeziorach Byszyno i Siecino oraz jeszcze później – w listopadzie, w latach sześćdziesiątych – w jeziorze Wilkowo k. Świebodzina.

Prognoza meteo nie sprawdziła się. Dzień wstał słoneczny, ale wietrzny. Czyli, nawet przy zupełnie bezchmurnym niebie, warunki do pływania pontonem gorsze od niedzielnych. Po tylu przygotowaniach rezygnacja nie wchodziła w rachubę, więc, po telefonicznym uzyskaniu zgody na skorzystanie ze slipu, po zamontowaniu z pomocą Andrzeja pontonu i spakowaniu reszty wyposażenia, wyruszyliśmy do Ośrodka WAJK licząc na to, że w obu zatokach, otoczonych wysokimi, zalesionymi brzegami, wiatr dokuczać zbyt mocno nie będzie. Pamiętając (ale bez ważnych szczegółów), że przed kilku laty dojechałem do Piaseczna krótszą drogą przez Toporzyk, Rzepowo i Stare Worowo po zachodniej stronie jeziora, wybrałem ją. Oby nigdy więcej! Ogromne wertepy, fragmenty drogi polnej, mocno powybrzuszane kocie łby. Samochód radził sobie jak zwykle dobrze, ale przyczepa z pontonem tańczyła bardzo niebezpiecznie i tak "dostała w kość", że w tydzień później, gdy jechaliśmy do Szczecinka po materiały hutnicze, zerwała się z haka i wylądowała w rowie. O tym, co mogłoby się zdarzyć, gdyby trafiła w jakiś nadjeżdżający samochód, w odruchu samoobronnym wolę nie myśleć.

W Zatoce Rękawickiej zastaliśmy gładką taflę, spokój i kilka zaledwie osób przy hangarze ze sprzętem pływającym. Jedynym natrętem okazał się tylko młody, szary łabędź. Długo podpływał do nas na odległość ręki i niezbyt przyjemnym syczeniem domagał się dokarmiania. Nie mieliśmy nic do podziału, więc przed wyjściem z zatoki zrezygnował i powrócił do pomostów.

Rozpoznanie Zatoki rozpoczęliśmy od dopłynięcia do jej zachodniego brzegu, po to, by sprawdzić budzącą wątpliwość informację internetową. Autor opisu Zatoki twierdzi, że do tego brzegu dochodzą zabudowania wsi Piaseczno. Dochodzą, ale do zachodniego brzegu jeziora Piasecznik Wielki.

W ocenie wzrokowej (przyzwoitej sondy jeszcze nie dorobiłem się) zatoka ma kilka atrakcyjnych wędkarsko wypłyceń z ostrymi spadkami. Po kilku próbnych rzutach złowiłem 30-centymetrowego okonia i popłynęliśmy dalej, wzdłuż pięknie wykolorowanych jesiennymi barwami wysoko wypiętrzonych brzegów. W niewielkiej odległości od wyjścia z zatoki zaciekawiła nas widoczna z daleka, rozciągnięta na powierzchni wody prawie na całą szerokość zatoki, ogromna plama czerwieni. Okazało się po dopłynięciu, że to warstwa zniesionych przez wiatr bukowych liści zwarta na tyle, że zasysane przez śrubę napędową oblepiały ją i utrudniały pracę silnika. Na takie i podobne sytuacje, zawsze mamy w pontonie wiosła, ale użyć ich tym razem nie musieliśmy. Drobne utrudnienie urozmaiciło pływanie, a po naszym przepłynięciu w plamie pozostał pięknie prezentujący się w słońcu pas czystej wody. Po wyjściu na otwarta wodę pogubiłem się. Wypływając spoza cypla w rozległą, odchodzącą w prawo zatokę, w okalającej ją, zwartej (z daleka) ścianie lasu nie zauważyłem żadnego przesmyku, który mógłby sugerować Zatokę Henrykowską. Po lewej, na bardzo odległym brzegu dostrzegłem zabudowania - jakie, nie wiem do chwili obecnej. Nie wiem, czy było to Stare Drawsko, czy DW Zodiak i Kusy Dwór (stawiam na DW). No to popłynąłem prosto, po cięciwie, na kraniec następnego cypla. Tam, do dalszego płynięcia na południe zniechęcił nas wiatr. Dmuchał na tyle mocno, że na niektórych falach pojawiały się białe grzywy. I dobrze się stało. Przy bezwietrznej pogodzie prawdopodobnie dopłynąłbym do znacznie oddalonej Zatoki Chmielewskiej. Po krótkim wypłynięciu spoza trzcinowej wysepki, gdy na otwartej przestrzeni fale zaczęły przyjemnie bujać, a wiatr zaczął wdmuchiwać je do pontonu, wykonałem nawrót. Przeziębień, z jakimi przyjechaliśmy nad wodę, woleliśmy na taki wiatr nie wystawiać bo i tak stan, w jakim płynęliśmy, wymusił na mnie późniejszą dużą stratę czasu na

Poniedziałek 24-09

23-24.09.2007

Męcidół - określany w pełnych uznania opowiadaniach wędkarzy jako Mącidół - to rzeczywiście przepiękny i atrakcyjny dla wędkarzy obszar jeziora Drawsko. Urokliwe wyspy, zatoki i podwodne górki opłynąłem pontonem kilkakrotnie, zawsze z przyjemnością i dobrym wędkarskim wynikiem. Ma (miał?) jednakże dwie poważne wady. Wokół wygodnego punktu wodowania brak jest drewna na ognisko a śmieci i ilość butelek po alkoholu w jego obrębie wzbudza obawy o bezpieczeństwo pozostawianego bez nadzoru auta.

Z takich miejsc korzystałem rzadko – bardziej niż na rybach zależało mi na rozpoznaniu kolejnych obszarów jeziora i zarejestrowaniu ich na fotografiach oraz nagraniach wideo. Niestety - większość materiałów stamtąd, zapisanych na dysku peceta bez kopii zapasowej, straciłem, ale jeszcze teraz, po ponad trzydziestu latach, nawet bez przymykania oczu, widzę jak podczas posiłkowego postoju w bezwietrznym zakolu Zatoki Kluczewskiej, w niewielkiej odległości od mojej łodzi z tafli jeziora wyłania się opasły grzbiet potężnej ryby, jak podczas jesiennego opływania tejże zatoki, przy jej nasłonecznionym brzegu co chwilę wyskakują ponad powierzchnię obłoczki drobnicy atakowanej przez stada agresywnych okoni. Piękne to były chwile, piękne wrażenia i …cenne znajomości. Podczas krótkich, kilkudniowych pobytów w "ośrodku" poznałem wielu wspaniałych wędkarzy. W czterech dużych pokojach domu na wzgórzu zawsze przebywał ktoś, kto chętnie dzielił się doświadczeniami i udzielał porad. Jak zwykle – wszelkie opowiadania chłonąłem jak przysłowiowa gąbka.

Najmilej wspominam wędkarską rodzinę Hryniewiczów z Białogardu. Senior Witek przewijał i naprawiał silniki elektryczne w swoim małym warsztacie w Karlinie, a wędkowali z łodzi zwykle we trójkę – żona Witka, Witek i ich nastoletni syn. Na łodzi stanowili łatwą do rozpoznania z daleka, charakterystyczną trójcę.

Przyjemności zmieniły charakter po rozwiązaniu umowy najmu przez właścicieli gospodarstwa i wyprzedaniu łodzi przez Spółdzielnię. Jezioro odwiedzam nadal, tyle tylko, że z własnym przewoźnym sprzętem pływającym. Przykład z upalnego lata 1994...

Okazję do dobrego rozpoznania dużego fragmentu jeziora uzyskałem dopiero w latach osiemdziesiątych, równolegle z członkostwem w Spółdzielni Rzemieślniczej w Białogardzie. Spółdzielnia, we wsi Uraz, w gospodarstwie posadowionym na wzgórzu przyległym do jeziora, wynajmowała połowę dużego domu odległego od linii brzegowej zaledwie o kilkadziesiąt metrów. Dom na wzgórzu widziany z tafli jeziora stanowił ważny punkt orientacyjny, ułatwiający - przy jednoczesnym uwzględnieniu co najmniej dwóch innych punktów charakterystycznych - dokładne ustalenie pożądanego miejsca kotwiczenia łodzi.

Jezioro Bukowo - Relacje.

jeziora zmieniła się w niebezpieczny uskok z osypującym się, kamienistym podłożem. Odwrót był niemożliwy. Z dużym, niebezpiecznym przechyłem i duszą na ramieniu dodałem gazu. Po krótkiej chwili znalazłem się na rozległym, łagodnie opadającym, zachwaszczonym i zakrzaczonym bezdrożu. Gdy przez chwilę czekałem aż wstrzymany oddech i dusza powrócą do normy i na właściwe miejsce, daleko w dole zauważyłem dach i kominek jadącego traktora. Pokonanie nieużytku i przydrożnego rowu, w porównaniu z przejazdem po uskoku, wydało mi się już tylko ...przyjemnością.

Od zawsze wiosną, gdy nastają słoneczne dni a temperatura w zacisznych miejscach przekracza 25°C, w miasteczku usiedzieć jest trudno. Takie dni próbowaliśmy spędzać nad morzem, ale szybko okazało się, że w połowie odległości, na wysokości Dygowa - miejscowości, w której rozchodzą się trasy do Kołobrzegu i Ustronia Morskiego, wiosenna temperatura jest o 10 stopni niższa niż w Karlinie, a na plaży jest jeszcze zimniej. Wówczas - albo cieplejszych miejsc szukaliśmy nad jeziorami, albo po prostu objeżdżaliśmy nową, wcześniej nieznaną trasę. Częstym celem bywało Jezioro Drawsko.

W maju 1994 próbowaliśmy w Starym DrawskuPóźniej, podczas licznych podróży służbowych, często - dla odprężenia - zatrzymywałem się nad przydrożną zatoką w pobliżu Starego Drawska. Ze spinningiem zwiedziłem znaczny odcinek jej brzegów.

Jeszcze później, po zakupie terenowego Pajero, z zaznaczonego na mapie miejsca - w ramach wiosennego rozpoznania - spróbowałem objechać jezioro Żerdno. Więcej tego nie powtórzę. Za Nowym Drawskiem drogę twardą zastąpiła polna, wspięła się na zbocze, za zakrętem na końcu 

na krętą, długą, rozmiękłą i bardzo wąską drogę-groblę, z której nie byłbym w stanie ani zawrócić, ani bezpiecznie wycofać się na wstecznym biegu. Jechałem przed siebie modląc się w duchu coraz usilniej, aby nikt nie nadjechał z przeciwka. Udało się dojechać do Szymalowa (?), popływać pontonem i powrócić bezpiecznie, ale rozpoznanie brzegu i tamtego fragmentu jeziora okazało się niewarte wyżej wspomnianych emocji.

Na jezioro Drawsko od zawsze wypływałem z respektem i stosowną powagą, wyniesioną z prawie czterokrotnie mniejszego jeziora Niesłysz (Ziemia Lubuska), na którym podczas gwałtownej burzy najadłem się tyle strachu, że wystarcza go na wszystkie inne rozległe wody.

Ale pływanie to jeszcze nie wszystko. Zdarzało się, że do nieoczekiwanych kłopotów doprowadzić potrafił nawet wybór niesprawdzonych dróg dojazdowych i nadmierna wiara w możliwości samochodu. W przypadku j. Drawsko także. Niechętnie wspominam decyzję dojazdu do samotnego gospodarstwa na zachodnim jego brzegu, za Męcidołem (Mącidołem). Widząc prowizoryczną tabliczkę-kierunkowskaz i szeroki wjazd, wjechałem

Jezioro Drawsko po raz pierwszy zobaczyłem w styczniu 1972 roku, podczas objazdu kilku miejscowości, w których Wojewódzkie Zjednoczenie Przedsiębiorstw Technicznej Obsługi Rolnictwa w Koszalinie oferowało mi pracę.

„Zobaczyłem”, to określenie raczej dalekie od stanu faktycznego. Owszem, omiotłem je wzrokiem nie wiedząc, na jaką wodę akurat patrzę. W trakcie objazdu sporego terenu województwa jezior i rzek mijaliśmy wiele – wszystkie w styczniowej, bezśnieżnej scenerii wyglądały szaro, nie budziły zainteresowania. Poza tym, całą uwagę koncentrowałem na przetrwaniu szalonej jazdy - kierowca służbowej Wołgi pokonywał zakręty pomiędzy Czaplinkiem i Połczynem jak człowiek, który nieco wcześniej zażył potrójną dawkę dopalacza.  Mój wypełniony śniadaniem żołądek rwał do przodu przy każdym hamowaniu, frunął na lewe lub prawe ramię na każdym zakręcie, wracał ku kości ogonowej przy każdym przyśpieszeniu – i tak, w krótkim czasie, około 130 razy, bo tyle zakrętów dzieli podobno wymienione miejscowości. Czyściutkich, wypachnionych siedzeń Wołgi nie zapaskudziłem, ale łatwo nie było (!).

Koncentracja uwagi na własnym żołądku miała także stronę dobrą - skutecznie stłumiła strach przed spotkaniem podobnego kierowcy jadącego z przeciwka…

Teraz, po wielu służbowych i prywatnych przejazdach o różnych porach roku, krętą trasę  Szwajcarii Połczyńskiej uważam za jedną z najpiękniejszych, szczególnie jesienią. Fotografowałem ją wielokrotnie z wielką przyjemnością, a wszystkie przyległe jeziora - za wyjątkiem Prosina (ścisły rezerwat ptasi!) - opłynąłem pontonami i wędkarskimi łodziami. Podczas pływań oraz wędrówek wzdłuż brzegów, zebrałem mnóstwo atrakcyjnych materiałów foto-video. Zapisane na twardym dysku pierwszego osobistego peceta przepadły, gdy padł pecet. Z trudem poniosłem koszty odzyskania dokumentacji firmowej - na odzyskanie plików foto-video "finansów" zabrakło :(. Pozostały tylko wspomnienia, a wśród nich wrażenia z pierwszego rodzinnego pikniku w Czaplinku.

Do Czaplinka pojechaliśmy drugiego czerwca we czworo, maluchem szczelnie wypełnionym całodziennym jadłem, bez konkretnego planu, z zamiarem wyszukania ustronnego miejsca i spędzenia reszty dnia nad jeziorem. Na chwilę zatrzymaliśmy się na czaplineckim nabrzeżu. Podczas rozpoznawczej i zdjęciowej krzątaniny zagadnął nas 20-letni tubylec - zapytał, czy zechcemy skorzystać z jego łodzi. Na przystępnych warunkach oferował nie tylko łódź – także siebie jako wioślarza.

Po przeładowaniu zapasów na łódź, spędziliśmy z nim na jeziorze wiele godzin, z konieczności - w podwójnej dawce. Podczas wspólnego biesiadowania pod starym, ogromnym bukiem na wyspie Bielawa, przez nieuwagę pozostawiłem w trawie kluczyki samochodowe. Stwierdziłem to dopiero w Czaplinku – musieliśmy popłynąć na wyspę jeszcze raz, a to odległość znaczna i duży wysiłek dla wioślarza. Jako winowajca, zażądałem przekazania wioseł - tubylec-Andrzej nie zgodził się. Całą trasę przewiosłował raz jeszcze, zacumował w Czaplinku z podbarwionymi krwią pęcherzami na dłoniach i bardzo z siebie zadowolony wymyślił kolejną przysługę. U znajomego rybaka zakupił nam jeszcze dwa kilogramy sielawy prosto z wędzarni !!

Niezapomniany, wspaniały zapach ciepłych ryb, szybko i tak intensywnie wypełnił nasze autko, że wracaliśmy z uchylonymi szybami. Do dzisiaj trwam w przekonaniu, że to właśnie ów ciągnący się za autkiem zapach odwracał ku nam głowy przechodniów.

Później, z pomocy Andrzeja przy zakupie sielawy korzystaliśmy kilkakrotnie. Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że wyjechał z rodziną. W nieznane…

 

Z opisanej, wspólnej wyprawy z Andrzejem, zawsze z uśmiechem wspominam inny fragment. Gdy przepływaliśmy blisko trzcin, nad miłym dla oczu dnem z żółtego piasku, rozebrany do kąpielówek Michał zapytał, czy może trochę popływać. Zgodę otrzymał, wskoczył do wody i natychmiast wyprysnął z niej wysoko, jak wystrzelony z armaty. Wyglądało to przekomicznie. Woda w tak dużym jeziorze, na początku czerwca, gdy nocą zdarzały się jeszcze przymrozki, była bardzo zimna…

Zanim w roku 2008 opłynąłem jezioro pontonem, próbowałem dowiedzieć się o nim co nieco z brzegów, konkretnie z drogi 163, oddzielającej na wysokości Starego Drawska jeziora Drawsko i Żerdno.

Na wzgórzu powyżej Starego Drawska (licząc od strony Karlina), po zejściu z drogi okazało się, że przyległy, szeroki pas jeziora jest bardzo płytki, a dno brązowe i śliskie. Wcześniej wyczytałem, źe maksymalna głębokość sięga 36 metrów, a z racji czystości wody nazywano je niegdyś jeziorem Srebrnym. Zbyt wiele niezgodności wzbudziło nieufność. Wycofałem się bez ich sprawdzania.

W roku 2008 niepokój wzbudziła sytuacja odmienna. Po pięknie rozświetlonym jeziorze łodzią pływała para w średnim wieku. Na środku jeziora pan wskoczył do wody i długo pływał wyraźnie zadowolony, pozostawiając łódź w znacznej odległości. Obserwowałem to bez entuzjazmu, świadom swojej przypadłości.

Zwykle tak bywa, że kontakt z zimną wodą natychmiast wywołuje u mnie potężne, bardzo bolesne skurcze co najmniej jednej, a często nawet obu nóg. W takim przypadku nie miałbym żadnych szans na dopłynięcie do łodzi. Chyba wywołuję ów stan własnym przestrachem, ale tak już - niestety - jest. 

W roku 2008 brzegi jeziora pięknie zabudowano, a jest to spory obszar - jego powierzchnia to 2,05 km kwadratowego! Ciekaw jestem, jak to wygląda w roku 2023...

Jezioro Żerdno.

Podczas częstych poróży po Polsce (przejeżdżałem ok. 6000 km miesięcznie) zawsze zatrzymywałem się przy tym jeziorze. Wygląda pięknie o każdej porze roku. Ryby po prostu w nim czuję. Niestety - nigdy nie miałem okazji sprawdzić tego "czucia". I mieć już nie będę...  

Jezioro Zamarte.

swoją pszenicą - nie pomogło. No to na próbę wymieniliśmy wędki. Bez zmian. U mnie na jego wędkę brały, u niego na moją nie. Zniechęcony kolega odpłynął. Spotkaliśmy się dopiero przy cumowaniu łódek. Z przyjemnością podzieliłem się z nim swoim połowem.

Wiele lat później odwiedził mnie w Karlinie inny kolega ze świebodzińskiej Eltermy, Antoni. Spośród kolegów namówionych przeze mnie do studiów zaocznych, Antek ukończył je najszybciej. Po ukończeniu podjął pracę i zamieszkał w Kołobrzegu. Zanim po kilku latach wyjechał z rodziną do Zielonej Góry, odwiedziłem go okazyjnie kilkakrotnie. Właśnie od niego dowiedziałem się, że ów pechowy wędkarz, chłop wielki, z wyglądu okaz zdrowia, w wieku  niewiele ponad 40 lat rozdrapał na piersiach czerniaka i po trzech miesiącach zmarł.

Trochę dłużej, ale też za krótko, żył mój przyjaciel, z którym łączyło mnie wiele wspólnych przeżyć. Przez wiele miesięcy pracowaliśmy twarzą w twarz, po obu stronach dwóch zsuniętych biurek. Staś wszędzie poruszał się skuterem Osą. Pewnego dnia po pracy namówił mnie do zabrania dużego kosza. Podjechaliśmy do młodego lasu, w którym należało bardzo uważać, aby nie deptać wszędzie rosnących rydzów. W drodze powrotnej kupiłem masło i ...sporą flaszkę. Pod gorącego, posolonego rydzyka prosto z patelni piłem wódę po raz pierwszy i nigdy tego nie zapomnę...

 

Stasiową Osą bardzo często, do bardzo później jesieni, niekiedy do pierwszego lodu, jeździliśmy na plażę w Wilkowie. Po sezonie bywaliśmy tam tylko my. Skoro nikt nas nie obserwował, rozbieraliśmy się do naga. Ten, kto spóźniał się z rozbieraniem, otrzymywał siarczystego klapsa (czasem kopniaka) w gołą d... i zaczynała się gonitwa, wieńczona na końcu pomostu skokiem do wody.

Dopóki byłem w pełnym zanurzeniu, wszystko było OK. Zawsze miałem wrażenie, że otacza mnie centymetrowa warstwa ciepła. Wrażenie znikało po wynurzeniu głowy. Przymrozek szczypał w nos, uszy, właściwie w całą twarz, więc po przepłynięciu kilku metrów wskakiwaliśmy na pomost aby jak najszybciej dobiec do ręczników. W dziwacznych podskokach osuszaliśmy czupryny, nacieraliśmy ciało do czerwoności. Wracaliśmy z twarzami osłoniętymi na modłę bandziorów.

Gdy w latach dwudziestych dwudziestego pierwszego wieku zewsząd słyszę o niebezpieczeństwach nagłego kontaktu z zimną wodą, reaguję w sposób ...mieszany.

Nad jezioro Wilkowskie docierałem najczęściej pieszo, niezależnie od tego co było celem głównym - plażowanie, czy wędkowanie. Kąpiele słoneczne lubiłem od zawsze, nieco drażnił - również od zawsze - tłok i gwar plaży gminnej. To na niej wszystkie pogodne dni spędzał pieszy Świebodzin. Zmotoryzowani spędzali czas w miejscach przez siebie uznanych za ulubione, znane tylko nielicznym. W latach sześćdziesiątych miejsca takie znaleźć było łatwo. 50 lat później zostały zagospodarowane, zabudowane i ...tradycyjnie zatłoczone :(.

Od czasu, gdy zaprzyjaźniłem się z wędkarzem, właścicielem łodzi cumowanej w pobliżu plaży, wiele godzin spędzałem na jeziorze. Budziłem się zwykle o świcie, przez długą chwilę słuchałem szumu wysokiej osiki rosnącej za oknem i - w zależności od jego natężenia - albo maszerowałem nad jezioro, albo usypiałem na kilka kolejnych godzin.

Na jeziorze, na kierunku 10:30 od lewego narożnika ówczesnego pomostu, szukałem dużego podwodnego krzaka. Przy dużym wietrze i sfalowanej wodzie trudno go było odnaleźć, a ryby, zawsze ustawione na jego stronie podwietrznej, zwykle nie brały. W dni spokojne nadrabiały wszelkie zaległości. Zawsze brały 33-centymetrowe, pięknie wyzłocone, niemal identyczne wzdręgi. Przez pewien czas obserwował moje poczynania inny kolega, zakotwiczony nieopodal. Nie wytrzymał. Podpłynął, zapytał czy może popróbować obok. Zachęciłem go z przyjemnością, jednakowo ustawiliśmy zestawy i ...nic. U mnie brały nadal. u niego, w odległości kilkunastu cm - nie. Podzieliłem się z nim 

Jezioro Wilkowo (Wilkowskie).

Wykupując pozwolenie na wędkowanie z łodzi na wszystkich jeziorach PGR Złocieniec, jak zwykle planowałem odwiedzić ich jak najwięcej. Skończyło się na wielokrotnych pływaniach po dwóch - Siecino i Wilczkowo. Tylko tam mogłem bezpiecznie  parkować samochód z przyczepą. Nad Wilczkowem zestaw pozostawał pod opieką sympatycznego dzierżawcy campingu Rybakówka. Pływałem samodzielnie, z żoną lub z najlepszym kompanem Andrzejem (p. zdjęcia). Chętnie organizowałem postoje w nasłonecznionej zatoce, w miejscu, w którym biegnąca po klifie droga 20 najbardziej zbliża się do jeziora.

Od jednego z takich przerywników, do jezior i rzek wchodzę co najmniej w tenisówkach. Ochrona to mizerna, ale czuję się pewniej od czasu, gdy nad Wilczkowem bosą stopą stanąłem na ostrym, pokrytym piaskiem fragmencie butelki.

Dojazd do obu jezior (jeziorek!!) z drogi 112 rozpoczyna się w miejscowości Dębica, drogą lokalną kończącą się w Trzyniku. Sprawdziłem oba zimą, w gorące lato tylko Trzynik. W mojej pamięci wciąż tkwi obraz oczka wodnego, w którym piękne okonie atakowały natychmiast po wpuszczeniu błystki pod lód. Atakowały na każdej, w sumie niewielkiej głębokości. Chyba stąd biorą się moje ciągoty do sprawdzania przede wszystkim zbiorników małych.

W jeziorku Trzynik Duży spod lodu brały tylko maluchy. Jeżeli miałem ochotę na okoniową kolację, musiałem cofnąć nad jeszcze mniejsze jeziorko Dębnickie. Tam brały rzadziej, ale konkretne.

W gorące lato nad Trzynik Duży zjechałem z dwoma pontonami z rodziną, w tym malutką wówczas wnuczką Mają. Ostro przysmażyło nas słońce, ale okazało się, że jeziorko na znacznej przestrzeni nie nadaje się do spiningowania. Od dna, niemalże do samej powierzchni zasnute było galaretowymi, zielono-żółtymi firanami podwodnej roślinności, bardzo nieprzyjemnej w dotyku. Wiem, bo dość długą chwilę spędziłem w galaretowatej wodzie.

Podobną sytuację, ale na większej głębokości, spotkałem na jeziorze Dobrowieckie Wielkie, w lasach Podborska.

miejscach. Stąd jezioro i klasztor kamedułów w Wigrach. Miejsc wolnych w klasztorze nie było - nocowaliśmy w niezbyt odległym dworku. Klasztor zwiedziliśmy dość dokładnie, jezioro opłynęliśmy stateczkiem Tryton, którym niewiele wcześniej opłynął je Karol Wojtyła. Postój i nocleg następny - Mikołajki.

Wigry - Relacje.

Jezioro Wilczkowo.

Wideo: Jezioro Trzesiecko.

Jezioro znam tylko z widzenia brzegowego i prasy lokalnej, w której opisywano je, jako zamierające do czasu, gdy zajęli się nim naukowcy. W latach osiemdziesiątych, gdy najkrótsza droga do Szczecinka prowadziła przez miejscowość Trzesieka i biegła przez kilka kilometrów wzdłuż jego brzegów nawet na terenie miasta, przejeżdżałem na sporym odcinku wzdłuż kanału wypełnionego wodą. Nie zdołałem zauważyć, czy woda w nim stoi, czy płynie. Teraz, po analizie map dostępnych w internecie wiem, że to rzeka Niezdobna (Nizica), odprowadzająca wodę z jeziora Trzesiecko do jeziora Wielimie.

Zaskoczył mnie dopływ do jeziora Trzesiecko.

Pewnego dnia postanowiłem sprawdzić, co żyje przy jego brzegach. Po zjeździe w Trzesiece w drogę obiegającą jezioro po stronie niezabudowanej, przejechałem przez mostek nad wąskim kanałem, którym woda płynęła w stronę jeziora burzliwie i ostro? Teraz wiem, że to Kanał Radacki, Źródeł ustalić nie próbowałem.

Podczas krótkiego postoju, po kilku rzutach w tamtejszą zatokę złowiłem dwa okonie o doskonałej kondycji. Czasu miałem niewiele, więc wróciły do wody.

W kilka lat później lokalną prasę obiegły wiadomości o silnym zanieczyszczeniu i zamieraniu jeziora. Sprawą zajęli się lokalni naukowcy. Na jeziorze zainstalowano eksperymentalną stację napowietrzającą-natleniającą wodę, zrealizowano szereg działań naprawczych. W latach 2016 i 17 miałem przyjemność poznać efekty. Na terenach OSiR odbywają się Międzynarodowe Festiwale Balonowe (więcej pod adresem), zainstalowano wyciąg dla narciarzy wodnych, kursuje tramwaj wodny. 

Jezioro Trzesiecko.

Aby swobodnie penetrować tak rozległy obszar, w Gospodarstwie Rybackim Czaplinek corocznie wykupowałem pozwolenia na wędkowanie z łodzi na wszystkich jeziorach Gospodarstwa. Ponton uzbrajałem w bezszmerowy silnik elektryczny Minn Kota, dwa solidne akumulatory, kamerę na specjalnym ramieniu montowanym na ławce i - oczywiście - spinning z akcesoriami. Zaczynaliśmy zwykle o świcie, kończyliśmy o zmierzchu. W ciągłym przemieszczaniu się wciąż dalej i dalej, drapieżne ryby były mile widziane, ale nie najważniejsze. Głównym - obok silnika - elementem napędowym pozostawała prozaiczna ciekawość. Sprawdzić, co kryje się za kolejnym półwyspem lub w kolejnej zatoce, po prostu musiałem!

Wideo: Jezioro Strzeszyn.

 

Do osady Strzeszyn oraz jezior Brody i Strzeszyn, połączonych krótkim odcinkiem Piławy przepływającej pod brukową drogą strzeszyńską doprowadziła mnie zwykła ludzka ciekawość.

W latach 1972-78 wielokrotnie uczestniczyłem w jesiennych grupowych wyjazdach na grzybobranie w lasach Liszkowa, Jeziornej, Starowic. Zawsze z wielką przyjemnością. Od roku 1978, po nabyciu Malucha, częstotliwość takich wyjazdów (z rodziną, przyjaciółmi lub solo) znacząco wzrosła, zmieniły się cele.

Kilkakrotnie, podczas postoju na poboczu wybrukowanej kocimi łbami drogi, odbiegającej przed torem kolejowym od asfaltowej drogi 20 zauważyłem, że na przełaj, po przekątnej zachwaszczonego nieużytku przejeżdżają osobowe auta, znikają w lesie i - nie wracają. Na grzybobranie nie wyglądało to wcale. Sprawdziłem. 

Autko zatrzymałem na wzgórzu. Zachwytu, w jaki wprawił mnie jesienny widok maleńkiej osady wciśniętej po obu stronach drogi pomiędzy dwa rozległe, piękne jeziora, wolę nie opisywać. To trzeba widzieć, i to wielokrotnie! 

Tak się zaczęło. Po kilku latach dokupiłem pontony, osprzęt, kamerę i przyczepę, zmieniłem auto. 

Na początek stałem się fanem i częstym bywalcem na jeziorach oraz zalewach połączonych Piławą - Komorze, Rakowo, Lubicko Wielkie i Małe, Brody, Strzeszyn, Kocie Małe i Duże, Pile, Długie (Dołgie), Zalewy Nadarzyckie. Wspaniały obszar w sąsiedztwie Bornego Sulinowa, owianego opowiadaniami pełnymi tajemnic, przekazywanych zwykle odruchowo ściszanym głosem. 

Jezioro Strzeszyn - Relacje.

Wideo: Jezioro Siecino.

Jezioro należy do nielicznych akwenów z wodą o I klasie czystości. Jak długo utrzyma ją w takiej klasie, trudno przewidzieć. Działki w szerokim pasie brzegowym wyprzedano dawno, zabudowa trwa. Powstają nowe, specjalistyczne ośrodki, rozbudowują się istniejące od lat. Oblężenie wody i lądu wokół jeziora pogłębia się. Zanim jezioro co nieco poznałem, nasłuchałem się wielce pobudzających opowiadań dwóch braci, prowadzących w Białogardzie firmę produkującą wyroby z folii. Jezioro znali dobrze, od wielu lat łowili w nim okazy.

Zachęcony, wykupiłem kartę własną a niejako przy okazji uzyskałem pozwolenie na parkowanie na ogrodzonym terenie bazy rybackiej i wodownie pontonu z jej terenu. W rewanżu załatwiłem panom z PGRyb dwa miejsca na kutrze, w wyprawie na dorsze. Niestety, z ważnych powodów miejsc nie wykorzystali.                                      Czystość wody wpływa na wieloraką, wielowątkową atrakcyjność jeziora w stopniu najwyższym. Ale nie tylko. Wielkie znaczenie dla fanów np. wędkarstwa ma chociażby duże zróżnicowanie kształtu dna i jego wysoka bioróżnorodność. Każdy ma możliwość zaspokojenia swoich pasji i ...umiejętności. W szczególności na długich zboczach podwodnych pagórków (od głębokości 45 do kilku metrów), lub w rozległych siedliskach lina, leszcza, węgorza. Żeglarze, nurkowie, jeźdzy konni mają swoje szkoły i doskonałe warunki, amatorzy kąpieli i plażowania - liczne, rozległe wypłycenia, w tym z basenami strzeżonymi, cykliści - 28 tras rowerowych, w tym kiludniowa, o długości 463,7 km.

Znalezienie samotni przez koneserów spokoju i ciszy staje się coraz trudniejsze.

W latach aktywności turystycznej i wędkarskiej, gdy rozpoznanie jeziora próbowałem "pogłębić" z różnych punktów postoju, samotnię znalazłem na brzegu wschodnim(?), cieszyńskim, nieco poniżej północnego krańca wyspy Ostrów. 

Tam najczęściej "plażowaliśmy" dopływając z bazy rybackiej. Dobrze nasłonecznione miejsce okazało się nieco dziwne. W dzień nikt, poza żeglarzami oglądającymi nas przez lornetki, nie zakłócał naszego spokoju, ale przy każdym kolejnym pobycie  zastawaliśmy liczne ślady biwakowania nocnego. Domyślać się można różnie...                      

Jezioro Siecino.

Wideo: Jeziora Rzepowo (z dnia 2005-04-10)  /  Kajakowy Maraton Drahimski 2019.

Relacje zatytułowałem "Jeziora" ponieważ mapa i ślady na ziemi sugerują, że jeziora są dwa, oddzielone przejezdną drogą. Materiał wideo temu przeczy, a stanu faktycznego wolałem nie sprawdzać. Głęboko w mojej pamięci tkwi obraz wąskiej drogi, z bagnem po obu stronach, w znacznej części pokrytym wodą. Gdy spróbowałem dojechać nią do gospodarstwa Szymalów nad jeziorem Drawskim, chyba głośno modliłem się, aby nikt nie nadjechał z przeciwka.  

Jeziora Rzepowo.

Wideo: Jezioro Rybackie k. Byszyna. 

Jezioro Rybackie jest największym "stałym" zbiornikiem w gminie Białogard. Różne źródła różnie określają jego powierzchnię - od 11 do 15 ha. Wielokrotnie widywałem białogardzkich wędkarzy jadących rowerami od jego (?) strony, ale na tym kierunku małych leśnych jeziorek jest kilka. Sprawdzałem je przede wszystkim w zimie, gdy lód bywał bezpieczny. Nabrałem przekonania, że Rybackie jest bardzo płytkie, z dnem mocno porośniętym podwodną roślinnością i nielicznymi fragmentami dna piaszczystego, nad którymi doskonale obserwować można okonie atakujące podlodową błystkę.

W sprzyjających (ale rzadkich w naszym rejonie!) warunkach, łączyliśmy podlodowe wędkowanie z narciarskimi wędrówkami po leśnych pagórkach, wzdłuż drogi 169. Zdarzało się, że śnieg leżał tylko na odsłoniętych drogach - wśród sosen trafialiśmy na bezśnieżne place wypełnione igliwiem. Narty pokonywały je jak po śniegu. Teraz synowie dorośli, mają własne rodziny, ja zestarzałem i ...bajka skończyła się. 

Jezioro Rybackie.

Wideo: Jezioro Rosnowskie  /  121 Lat KKW.

Jezioro Rosnowskie jest tworem sztucznym, powstałym w wyniku spiętrzenia wód rzeki Radew zaporą ziemną, zakończoną w roku 1922. Głębokość przy zaporze sięga 12 metrów, przy głębokości średniej 6-8 m. Dziesięciokilometrowa długość jeziora sprawia, że wariantów dojazdu do atrakcyjnych wędkarsko wód jest wiele. Poznałem dwa - drogą 168 do Rosnowa i drogą 11 do Mostowa.

W latach siedemdziesiątych, obok pięknie zagospodarowanego obecnie jeziora tylko przejeżdżaliśmy. Koło PZW Karlino-Miasto, na kanale elektrowni wodnej      organizowało własne miatrzostwa spławikowe. Tam każdy miał bardzo wyrównane szanse - ryby albo intensywnie brały, albo nie brały wcale. Sytuację taką zwykle wiązano z bieżącymi działaniami elektrowni.

Pierwsze, i jak dotąd jedyne pływanie po jeziorze, zrealizowałem dopiero w latach dziewięćdziesiątych, z Krzyśkiem Armatą. Po wodowaniu spróbowaliśmy dołynąć do początku jeziora tj. do miejsca, w którym do "jeziora" wpływa rzeka Radew. Horror. Na rozlewisku, pod kilkunastocentymetrową (rzadziej kilkudziesięciucentymetrową) warstwą wody rozciągały się trudne do oceny pokłady mułu, tworzącego rozległe, brązowo-czarne, rozległe plamy przy każdym ruchu wioseł - płynęliśmy z silnikiem uniesionym nad jej powierzchnię. Jasne dno i większą głębokość znaleźliśmy dopiero na Radwi przegrodzonej dziesiątkami powalonych drzew. Na pokonywanie potężnych zwałów nie byliśmy przygotowani. Po uwolnieniu osiadłej na podwodnym drzewie, zerwanej błystki pstrągowej, pod mostem drogowym przepłynęliśmy na główną część jeziora.

Gdy raczkowałem przy próbie nagrywania wydarzeń nową kamerą, Krzysiek złowił (i zabrał) dwa mizerne szczupaki.

Zdjęcia jeziora wstępnie poznanego w Mostowie w latach dziewięćdziesiątych zarejestrowałem ponownie w październiku 2020 roku, podczas przejazdu rozpoznawczego do źródeł rzeki Radew. Wcześniej odwiedziłem je w Rosnowie, przy okazji 121-lecia Koszalińskiej Kolei Wąskotorowej.

Zmiany w obu przypadkach zastałem duże i korzystne. Fragmenty prezentuję z ogromną przyjemnością...

W Rosnowie 2019-11-30.

Jezioro Rosnowo.

posiadacze specjalnych przepustek. Miałem taką jako dostawca wyrobów dla wojska. Dwukrotnie wykorzystałem pobyt z akwaterowaniem rodziny z Lubska i Hajnówki, wielokrotnie korzystaliśmy z tamtejszej, często niezatłoczonej plaży.

Wideo: Jezioro Resko Przymorskie / Trasa Karlino-Ustronie Morskie-Dżwirzyno-Karlino.

Jezioro widuję/widujemy często przy okazji pobytów w Dźwirzynie, Rogowie i Mrzeżynie. Nigdy nie próbowałem w nim wędkować. Od lat siedemdziesiątych trwa w mojej pamięci mała jej przezroczystość i zanieczyszczenia pozostawiane przez dawne wojskowe różności. Na mierzei oddzielającej jezioro od Bałtyku wojska nie ma od dawna, zmiany następują na niej przeogromne, mam więc cichą nadzieję, że dotyczą także wody. Jezioro zasila rzeka Błotnica i - w okresie sztormów - wody Bałtyku. Na Błotnicy, śladem wszędobylskich karlińskich wędkarzy, próbowałem wędkować dwukrotnie.

Raz zespołowo od strony Dźwirzyna i raz indywidualnie-krajoznawczo, od strony drogi 102. Każdego wędkarza, lubiącego częste brania, pobyt nad Błotnicą może cieszyć, mnie odstręczył mizerny rozmiar rybek. Wiem, że okazy biorą przede wszystkim w jeziorze, w jego zatokach i stanicach nawet z brzegu. Miejsca te tylko obejrzałem w sezonie bezrybnym...

Głębokość i obszar jeziora ulegają dużym zmianom - średia 1,3-1,5m i 553-668 ha.

Podczas pierwszych kontaktów korzystałem ze specjalnej przepustki do miejscowości Rogowo. Garnizon z koszarami i dużym zapleczem socjalnym, miał także wojskowy ośrodek wypoczynkowy z własną jadłodajnią i kinem oraz miłe dla oka osiedle domków dla kadry. Wjazd na w/w tereny miałi (poza wojskiem) tylko 

Jezioro Resko Przymorskie.

Jadąc od strony miejscowości Rakowo  do m Komorze, po prawej stronie drogi dostrzega się wody jeziora Rakowo, chwile poóźniej, po stronie lewej, trawiastą plażę i rozległą taflę wielokrotnie większego jeziora Komorze, ze źródłami Piławy. Piława łączy jeziora przepustem biegnącym pod drogą.

Odpływając z jeziora Rakowo, przed jeziorem Brody łączy się z kanałem odprowadzającym wody z jezior Lubicko Małe i Wielkie, miesza je z wodami jezior Strzeszyn, Kocie, Pile, poprzez Zalewy Nadarzyckie prowadzi je do Szwecji i dalej... Szwecji tej koło Wałcza. 

Rakowo opłynąłem dwukrotnie i tyleż razy obszedłem ze spinningiem brzeg po stronie wsi, w strefie niezabudowanej. Tu ciekawostka wędkarska - podczas pływania i marszu brzegiem, w obrębie zabudowy i biwaków - brania zerowe. Po stronie przeciwnej, brania szczupakowe liczne a na wypłyceniu przed odpływem, liczne brania okoniowe...

Zdjęcia pochodzą z wiosennego objazdu w dniu 14-04-2024, po stronie przepustu pod drogą.

Jezioro Rakowo.

Porost to nazwa miejscowości przylegającej do jeziora Chlewo. Podczas licznych podróży do odbiorców moich produktów, przejeżdżałem tamtędy wielokrotnie. Najczęściej o świcie, gdy słońce oświetlało wąski pas jeziora. Wiosną zdarzało się, że oświetlona woda gotowała się. Wtedy zawsze zmniejszałem szybkość, aby z drogi podziwiać wielki ruch i potężne bryzgi. Tarły się jakieś duże ryby. O świcie widok przepiękny. W latach dziewięćdziesiątych korzystałem z cynkowania detali w koszalińskiej firmie, posiadającej miły dla oka ośrodek wypoczynkowy, przylegający do brzegu jeziora. 30 sierpnia 1992 zdołałem wykorzystać dwa wole dni jednego z kilkunastu domków. Tylko dwa dni! Spędziliśmy je we czwórkę, z synami. O kilka dni za krótko na przyzwoite rozpoznanie jeziora.

Z aktualnej mapy widzę, że w roku 2023 ośrodek nazywa się Eden. Do kogo należy - nie wiem. Firma również zmieniła właściciela...

Wideo: Jezioro Prosino.

Jezioro jest oznakowanym we wszystkich dostępnych miejscach ptasim Rezerwatem Przyrody. Z opowiadań kilku pracowników POM Karlino, zatrudninych przy uzbrajaniu strażniczych łodzi wiem, że wody w jeziorze jest niewiele. Blisko powierzchni,  pod niewielką warstwą wody, rozciągają się ogromne pokłady głębokiego mułu. Pływali po nim krótko, jako strażnicy rezerwatu.

Jezioro należy do grupy akwenów, których nie opłynąłem nigdy. Opis opieram wyłącznie na zasłyszanych opowiadaniach i utrwalonych widokach z brzegów. Dzieje się na nim dużo, w szczególności wiosną i jesienią. Wiosenne zabiegi o wygodne miejsce gniazdowania od zawsze są atrakcyjne, punkty obserwacyjne przy pięknej pogodzie także. Chociaż nie do końca. Podczas ostatnich wiosennych obserwacji, po naszym kocu wędrował pokaźny kleszcz. Wyraźnie nie zdążył się zdecydować, czyjej krwi spróbować.

Jesienią bywamy tam chętnie. Szwajcaria Połczyńska w barwch jesieni zawsze budzi zachwyt, a jezioro stanowi jej obrzeże.

Podczas kolejnej podróży do Hajnówki, na groby rodziców (ponad 700 km), o świcie nad jeziorem zastałem zachwycający, niezwykły widok. Nad doskonale widoczną powierzchnią wody. na wysokości kilku metrów, skłębiona mgła tworzyła zjawiskowe kształty. Po chwili postoju, ponaglany przez Irenę, pojechałem dalej. BEZ ZDJĘĆ !!

Wideo: Jezioro Radacz.

 

Jezioro widoczne z drogi 172, w odległości około 10 km od Szczecinka.  Wygląda atrakcyjnie. Okazji do opłynięcia nigdy nie zdołałem stworzyć, ale z aparatem i spinningiem obszedłem spory kawał brzegu, po stronie Szczecinka. Rezultaty mizerne.

Na podstawie opisów internetowych przypuszczam, że wielokrotne opłynięcie i rozpoznanie jeziora mogłoby zagwarantować liczniejsze i silniejsze doznania wędkarskie, ale brak jezior sąsiednich i dogodnych połączeń pomiędzy nimi odstręcza.

Jezioro Radacz.

Jezioro Prosino.

Jezioro Porost-Chlewo.

Wideo:  Jeziora Dobrowieckie  /  Nad Wodę!!

 

Dając na wstępie nagranie "Nad Wodę" udowadniam, jak łatwo jest pomylić się. Gdy wskaźnik na termometrze wypełnił w słońcu skalę do końca, byłem święcie przekonany, że większość okolicznych mieszkańców prażyć się będzie nad morzem, a nad jeziorami znajdziemy spokój i ciszę... Namiastkę znaleźliśmy dopiero nad Parsętą, w Osówku. Jeziora Dobrowieckie Wielkie i Byszyno były szczelnie oblężone myślącymi jak my!

Hasło Podborsko zawsze, przede wszystki wczesną jesienią, kojarzy się przede wszyskim z lasami otaczającymi tamtejsze, niewielkie jeziora, jagodami i grzybami. Wszystko blisko i w znacznej ilości. Zbieracze zwykle odpoczywają nad Dobrowieckim Wielkim.

Ryb w jeziorze szukałem o różnych porach roku. W zimie znalazłem coś niespotykanego w wodach innych. Na głębokości ok. 2 m, w grubej warstwie śliskich, pajęczych wodorostów osiadała każda lekka błystka podlodowa. Błystki ciężkie przebijały ów kożuch i osiadały na dnie o kilka metrów niżej. Poza kilkoma mizernymi okoniami nie znalazłem w tej dziwnej wodzie nic więcej.

Na przedwiośniu, gdy lód był jeszcze mocny, w roku 1996 zastałem na tafli śniegową rzęźbę (?) porno. Nagiej, wyrazistej pary. Utwaliłem ją na kilku zdjęciach. Są atrakcyjne. Do publikacji nie nadają się...

Po latach, hasło "Podborsko" przywodziło na myśl także tartak ze sprzedażą słupków toczonych - kupowałem je do budowy solidnej huśtawki, jeszcze później - udostępniony do zwiedzania magazyn radzieckiej broni atomowej.

Dobrowieckie Małe obrzuciłem różnymi blachami tylko raz. Ataków zero :(. Po skutecznej rezygnacji, pomiędzy jeziorami Wielkim i Małym zbierałem już tylko podgrzybki. Sam, niekiedy z Ireną i jej koleżankami. Borówki, w dużych ilościach, zjadałem na miejscu, w lesie :).

Jeziora Podborsko - Dobrowieckie Wielkie i Małe.

prawym brzegu licząc od ujścia Piławy oraz brzegiem lewym i Piławą pod drogą, torem kolejowym, przez jezioro Kocie, Strzeszyn, na jezioro Brody. W sumie jezioro znam bardzo mizernie, za to filmów oraz opowiadań o jego tajemnicach obejrzałem i wysłuchałem dużo, więc z czystym sumieniem polecam je każdemu, w szczególności te o zatopionym lesie, pionowej ścianie oraz pozostałych, sugerujących istnienie podziemnych i podwodnych budowli.

Zdjęcie drugie pochodzi z 04-06-1995 roku - powrót z jezior jw. na biwak namiotowy nad Piławą. Bywaliśmy tam do czasu, gdy co nieco napsioczyłem proboszczowi parafii w Łubowie. Podczas pływania z najstarszym uczestnikiem, do naszej reszty podjechał motorowerem "kasjer". Zostawiając dwa kwitki - z gminy Sulinowo i parafii Łubowo, pobrał opłaty za nasz pobyt. Zirytowało mnie to mocno. Po kilku telefonach do gminy, zdołałem ustalić, że owszem, kiedyś uchwałą rady gminy przyznano teren pomiędzy jeziorem, rzeką, torem do Bornego i lasem przydzielono parafii tytułem odszkodowania za coś tam, więc opłaty pobierać ma prawo. Przedzwoniłem do proboszcza. Grzecznie powiadomiłem, że nie będziemy protestować, jeżeli podejmując decyzję o pobieraniu opłat, zadba o śmietniki i kible. Proboszcz zaczął nieco fikać, więc nadal grzecznie uprzedziłem o decyzji naszej. Jeżeli wymagania nie zostaną spełnine a kasjer ponownie zażąda opłat, rozbierzemy go, przywiążemy jako komarową przekąskę do drzewa i wezwiemy Policję powiatową. Realizację sprawdziłem bodajże po upływie miesiąca. Jedyną zmianą był trudny po pokonania samochodem rów, wykopany na całej długości pobocza drogi biegnącej skrajem lasu, od strony rzeki. Kasjer nie pojawił się.

Zdjęcia drugie i trzecie pochodzą z dnia 28-06-2005. Tam zakończyliśmy spływ pontonami z Andrzejem i jego córkami. Umówiony właściciel gospodarstwa w Łubowie, przy którym startując pozostawiliśmy auto z przyczepą, przyjechał po mnie po telefonicznym wezwaniu. Dalej radziliśmy sobie sami.

Pozostałe zdjęcia pochodzą z wiosennego objazdu z dnia 14-04-2024. Jezioro bz, drobne zmiany na wejściu Piławy, łączącej jeziora Kocie i Pile oraz na placu postojowym.

Wideo: Jezioro Pile.

Jezioro Pile dla osoby/osób pływających pontonami z napędem elektrycznym jest po prostu zbyt duże. Dwa dni pływania to maksimum, chyba że cumowanie i noclegi odbywają się w miejscu bezpiecznym, z możliwością nocnego ładowania akumulatora rezerwowego. Takie dwudniówki realizowaliśmy tylko na Zalewach Nadarzyckich z ekipą TVP 3 Szczecin, samodzielnie na jeziorach Machliny oraz nad Piławą, pod namiotami z załogą i firmowym psem Foksem. Pile opłynąłem tylko częściowo, do wyspy przy

Jezioro Pile.

Piękne, prawie 500-hektarowe jezioro w niewielkim zakresie poznałem od strony Niesulic. Konkretniej - od strony niegdysiejszego ośrodka wypoczynkowego Lubuskich Zakładów Termotechnicznych "ELTERMA" Świebodzin. Chwile spędzone w urokliwym miejscu, wśród ludzi przyjaznych, wspominam z wielką przyjemnością. Dzięki wędkarskiemu małżeństwu państwa Urbańskich uzyskałem stosowne "szkolenie" w połowach ryb określanych na miejscowy użytek jako płoć głębinowa. Kilka razy próbowałem odnaleźć takie ryby w kolorowych atlasach - nic nie zdołałem dopasować. Egzemplarze 30-centymetrowe były zawsze mniej spłaszczone, węższe, szersze w grzbiecie, bardziej  owalne i przede wszystkim silniejsze od podobnej wielkości płotek. Żerowały na powierzchni wody tylko o świcie, w dużych ławicach tak intensywnie, że tam, gdzie przemieszczały się, powierzchnia wody wyglądała jak ukrop. Każdy, kto bezgłośnie zdołał podpłynąć do ławicy na odległość wyrzutu kilku garści parzonej pszenicy, miewał pełne ręce roboty. Ryby za pszenicą schodziły do dna na głębokość 8-12 metrów ale często atakowały uzbrojony haczyk w locie, zanim przelotowy spławik zdążył wyprostować się. Szczęście trwało krótko. Po kilku braniach ławica przemieszczała się w nieznanym kierunku. Aby takiego zdarzenia doświadczyć, należało wypływać o szarówce, przed świtem. Tak cicho, aby nie budziły się śpiące w trzcinach kaczki...

Podczas jednej z podobnych wypraw, na wodzie, daleko od bazy dopadła mnie burza z silnym wiatrem. Licząc, że szybko minie, schroniłem się w przesmyku przy trzcinach, na kawałku spokojniejszej wody. Podczas ucieczki, na mojej wędce brzydko przewinęła się żyłka. Na spokojnej wodzie opuściłem zestaw na dno, zająłem się odwijaniem żyłki. Ze zdumieniem zauważyłem, że płasko leżący przy burcie łodzi spławik ucieka na środek przesmyku. Haczyk z pszenicą połknął 3-kilogramowy leszcz!

Aby na zakończenie burzy nie czekać bezczynnie, sypnąłem w pobliże łodzi garść pszenicy. Z opuszczonym na dno zestawem czekałem na kolejnego amatora. Wziął po kilku minutach, identyczny jak pierwszy. Miałem dość - burza, zamiast przycichnąć, rozdmuchała się jeszcze bardziej. Na falach oddzielających mnie od bazy pojawiły się białe grzywy. Musiałem wracać, ale chcąc płynąć bezpiecznie, prostopadle do fali

Jezioro Niesłysz.

Wideo: Narrabeen - Połowy na mrożoną krewetkę.

Zapis obejmuje fragment australijskiej przyrody. Komentarz z zaciśniętymi w zębach okularami i nieprofesjonalne próby "wędkarskie" świadczą o amatorszczyźnie, ukaranej przewagą ocen negatywnych.

Jezioro Narrabeen w Australii.

Zamiar dwudniowego opłynięcia jezior zrealizowaliśmy dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Po zarezerwowaniu noclegu w Zajeździe, w pierwszym dniu opłynęliśmy Machliny Duże. Po uływie trzydziestu lat dopływu nie kojarzę. Odpływ pamiętam doskonale. Korcił mnie bardzo, ale w planie mieliśmy Machliny Małe. Ponton, bez drobnego wyposażenia, pozostawiliśmy zacumowany przy Zajeździe. W opinii tubylców miał być i był bezpieczny.

Chcąc zwiedzić Machliny Małe, spróbowałem przeciągnąć ponton (z Ireną i wyposażeniem) przepustem pod drogą. Na jakiś bardzo ostrym "czymś" rozprułem na sporej długości jego podłogę. Na szczęście w miejscu uniemożliwiającym utratę akumulatorów. Na dłuższe pływanie biorę zwykle dwa. Jezioro opłynęliśmy bez zwykłego entuzjazmu i ...brania. Na Dużym brały pięknie wybarwione okonie. Jeziora zaliczyliśmy jednorazowo, powtórki nie planuję...

Podczas licznych i częstych przejazdów  drogą 163, realizowanych od roku 1983, wielokrotnie obiecywałem sobie opłynięcie obu widocznych z drogi jezior - Machliny Duże i Machliny Małe, połączonych ciekiem biegnącym pod drogą. Mapy i opisy internetowe ów zamiar mocno podsycały - Do jeziora Machlinu duże dopływa (i odpływa) rzeczka Dobrzyca. Dobrzycę wielokrotnie, z dużym zainteresowaniem oglądałem podczas wyjazdów na grzybobranie w Golcach. Tak dużym, że po rezygnacji z pracy w POM, przejechałem do tamtejszych lasów ze spinningiem uzbrojonym w pstrągowego meppsa.

Jeziora Machliny.

Wideo: Jezioro Lubie.

Wielce atrakcyjne i zarazem tajemnicze (dla mnie) jezioro po raz pierwszy przelotnie widziałem w latach siedemdziesiątych, podczas objazdowego pobytu szkoleniowo-integracyjnego w Gudowie. Objazdówki, odrębne dla dyrektorów naczelnych i dyrektorów technicznych przedsiębiorstw mechanizacji rolnictwa organizowało Zjednoczenie w Koszalinie. Zawsze w okresie od późnej jesieni do przedwiośnia, gdy malał zakres i rodzaj prac polowych w polskim rolnictwie, gdy malało także zapotrzebowanie na naszą doraźną i stałą pomoc. Jezioro w owym okresie i miejscu, w słonecznym dniu wyglądało pięknie a przekazywane nam informacje o jego rozmiarach wzbudzały szacunek i respekt. Nie opłynąłem go nigdy, a przy maksymalnej długości ponad 14 kilometrów i przy silnie rozwiniętej linii brzegowej, nie było to zadanie łatwe. Spożycie jednej beczki soli mogło nie wystarczyć, a czasu nie maiałem nawet na tą jedną. Tym bardziej, że pływałem zwykle pontonem z bezszmerowym ale powolnym silnikiem elektrycznym, a bardzo trudne chwile i przeżycia związane z wędkarsko-turystyczną ciekawością miałem już poza sobą, w dawce nadmiernej.

Jezioro odwiedziliśmy ponownie dopiero po upływie ćwierćwiecza. Tym razem okolice Lubieszewa i Zatonia. Z informacji uzyskanych od przemiłego rozmówcy wynika m.in., że rynna jeziora jest równoległa do kierunku przeważających wiatrów, więc często zdarza się, że w czasie, gdy w Gudowie wiatr ledwie marszczy powierznię wody, u nich wysokie fale zalewają widoczne na zdjęciach pomosty. Na taką sytuację akurat nie trafiliśmy.

Przez jezioro Lubie (i wiele innych jezior opisanych na niniejszej www) przepływa rzeka Drawa.

Jezioro Lubie.

Wideo: Jeziora Lubicko.

 

Jezioro Lubicko Wielkie, połączone kanałem żeglownym (dla małych jednostek typu kajak-ponton) z jeziorem Lubicko Małe, dalej szerszym ale płytszym kanałem z Piławą, płynącą od jeziora Komorze i Rakowo. Uczestnicy spływów rozpoczynających się w miejscowościach Sikory lub Łubowo, zwykle odpowiadają z uśmiechem, że płyną do Szwecji. Tego, że mają na myśli Szwecję koło Wałcza, nigdy nie wyjaśniają...

Od połączenia szlaków płyną prze jeziora Brody, Strzeszyn, Kocie, Pile, Długie (Dołgie) i Zalewy Nadarzyckie. Trasa bywa na dużych odcinkach jezior bywa nieoznakowana. Aby uniknąć zbędnego krążenia, chociażby przy wyszukaniu kanału łączącego Lubicko Wielkie i Małe, odpływu z jeziora Pile czy pokonywaniu Zalewów Nadarzyckich warto korzystać z obecności lub przynajmniej porad doświadczonego przewodnika. Spływ, któremu towarzyszyliśmy na małym odcinku (tylko do jeziora Pile) w roku 2005, miał w tym spore problemy. Kończąc spływ na jeziorze Pile, skontaktowaliśmy się telefonicznie z właścicielem stanicy w Łubowie. Przyjechał po mnie swoim autem, Andrzej z córkami i pontonami przygotowanymi do załadunku czekał na parkingu przy drodze 20, za przepustem, którym wpłynęliśmy na jezioro pod torem kolejowym i szosą. Dalej radziliśmy sobie sami.

Zanim dwukrotnie opłynąłem oba jeziora Lubicko, nasłuchałem się o nich pięknych opowieści. Gotującej się wody wokół jedynej ale dużej, wysokiej wyspy nie zobaczyłem nigdy. Dzieje się tak podobno rokrocznie, gdy rusza tarło leszcza. Terminy - niestety - bywają różne. Zależą od temperatury wody, a z nią bywa różnie.

Po raz pierwszy jeziora Lubicko pobieżnie rozpoznaliśmy 39 lat temu. Ależ ten czas leci!

W roku 1994 odwiedził nas brat Mundek z żoną. Wszyscy ulokowaliśmy się w Rogowie, w strzeżonym Woskowym Ośrodku Wypoczynkowym. Dostęp umożliwiły nam moje wcześniejsze dostawy do Ośrodka. Za zgodą żon urwaliśmy się na dwa dni nad jeziora. Nocowaliśmy nad jeziorem Kocie (Duże). Opłynęliśmy poza nim Strzeszyn, Brody, Lubicko Małe i Wielkie. Mundek był zachwycony!

Jeziora Lubicko.

Jezioro po raz pierwszy zobaczyłem bodajże w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, po pełnych emocji opowiadaniach Stasia - emeryta dorabiającego w mojej firmie. Staś jeździł tam na karpie. Największy z tych, które wcześniej holował, oplótł żyłkę na podwodnej skarpie i utknął. Staś rozebrał się, na golasa popłynął z nadzieją, że po uwolnieniu zaczepu doholuje rybę do brzegu. Karp na widok czegoś (?) u golasa, przestraszył się. Wzmocniony strachem zerwał przypon i zniknął...

Mnie karpie nie kręcą. Na wędkarskim koncie mam tylko jeden rozpoznawczy epizod, także spod Sławoborza. Do Karlina dotarła wiadomość, że na Zalewie Sidłowo masowo łowione są karpie pochodzące z hodowli uznanej po niejasnych przepychankach z PZW, za nielegalną. Więcej o tym w opisie "Zalew Sidłowo", na podstronie "Kanały Zbiorniki Sztuczne".

Po dwóch próbnych odwiedzinach jeziora w lato, z dalszych prób zrezygnowałem - dla mnie za tłoczno i za głośno. Chętniej odwiedzałem je w zimie, gdy lód bywał wystarczająco mocny.

4 grudnia 2020 odwiedziłem je z zestawem Drop Shot licząc na to, że przeczeszę nim całe niewielkie jeziorko i gdzieś stado okoni trafię. Być może trafiłem, ale żadna z moich gum nie sprowokowała ich do ataku. Prawdopodobnie spokojnie trawiły efekty wcześniejszego obżarstwa.

Podczas obchodu jeziorka zauważyłem kilka tablic z nakazem wypuszczania do wody karpi o wadze przekraczającej 4 kg. No, no. Co kraj, to inny obyczaj. W Australii za wypuszczenie do wody jakiegokolwiek karpia grozi kara do 250 tysięcy australijskich dolarów. Polskie serce 

Jezioro Leśne k. Sławoborza.

zestaw żywcowy z potężną kulą biało-czerwonego "spławika". Próbowałem co najmniej na trzech z pięciu jezior. Po mizernych wynikach z prób na jeziorach pozostałych zrezygnowałem.

Nigdy natomiast nie zamierzam rezygnować z podziwiania (i rejestrowania)  piękna Szwajcarii Połczyńskiej. O każdej porze roku (!!) z podwójnym wskazaniem na Jesień :).

Jezioro Krzywe jest elementem rynnowej Doliny Pięciu Jezior, przepięknej zwłaszcza jesienią. Jeziora zlokalizowane po obu stronach drogi 163 połączone są rzeką Drawą, przepływającą m.in. pod drogą. Droga 163 na odcinku Doliny słynie z ogromnej liczby zakrętów - rzez można bez przesady, że wije się pomiędzy jeziorami i brzegowymi, porośniętymi buczyną wypiętrzeniami jak monstrualny wąż.

Drogą 163 przejeżdżałem wielokrotnie ale wędkarzy spotykałem tylko nad jeziorem Krzywym i tylko z zestawami spławikowymi. Prawdopodobnie ulubione miejsca zakarmiają. Mnie do prób spinningowych zachęciło wyposażenie jednego z nich. Miał

Podczas pobytów nad jeziorem w pełni sezonu, zawsze dziwiły mnie puste pomosty. Dlaczego puste? Dziwiły także okonie. Brały tylko powyżej dawnego mostu. Piękne, ale dziwnie ukształtowane. W większości przypadków ryby pozostają mniej lub więcej spłaszczone. Tamtejsze, na całej długości były w przekroju niemal okrągłe??

Wideo: Jezioro Krzemno.

Nad jezioro Krzemno trafiliśmy po raz pierwszy z wnuczką. Zaczęło się jak zwykle - od poszukiwań oraz wczytywania opisów internetowych.

Pan prezentowany w drugim i trzecim rzędzie zdjęć, był naszym gościem jednodniowym. Spotkałem Go podczas powrotu z Kołobrzegu. Wędrował poboczem drogi 163 nad Parsętę, bodajże do Pyszki. Wędkarski strój,  ekwipunek, spinning, wyraźnie wskazywały bratnią duszę. Gdy przyjął zaproszenie do mojego Pajero, okazało się, że mamy także inne, zbliżone działania. On od lat prowadził "Wędkarski Notatnik", ja 3-częściową stronę "wyprawypontonowe.pl", obejmującą "wyprawy i spływy pontonowe", "spływy kajakowe", i "archiwalia różne", przebudowaną po kilku zmianach, na tymczasowo dostępną dwutorowo, nadmiernie rozbudowaną szablonami https://tduzynski.pl i fv-dokument.pl. To Andrzej Konowrocki, autor Notatnika i książki "Zaklęte Rewiry".

Andrzej przyjął także zaproszenie do wspólnego rozpoznania jeziora Krzemno - stąd kilka zdjęć. Rozpoznaliśmy tylko płytką, zatrzcinioną część zachodnią, oddzieloną od zasadniczej pozostałości starymi, wystającymi nad taflę słupami dawnego mostu. Uznaliśmy ją za mało atrakcyjną. 

Uzupełniając www wpisałem w przeglądarce dane Andrzeja. Z przykrością dowiedziałem się, że ów wielce sympatyczny pasjonat wędkarstwa już nie żyje...

Publikowane na FB fragmenty Notatnika przeczytałem wielokrotnie...

Główną część jeziora, obstawioną bardzo licznymi pomostami wędkarskimi, opłynąłem z Ireną. Miejsca są piękne. Umożliwiają specjalizację ukierunkowaną na konkretne gatunki ryb. Gdybym wędkować mógł nadal, próbowałbym od strony drogi 177 szukać dorodnego lina.

Jezioro Krzemno.

Z licznych materiałów foto (- uszkodzonych?? -) zdołałem uratować tylko prezentowane obok tj. tylko te, z których niekompletnej, uszkodzonej zawartości udało się co nieco wykroić.  Jezioro widziałem (!) podczas rozpoznawczego objazdu terenu, realizowanego bez pontonu i sprzętu wędkarskiego. W terminie późniejszym próbowałem opłynąć je z jeziora Wilczkowo, ale odradzili to kajakarze, spotkani w połowie łączącego je, zarośniętego kanału. Szkoda. Akurat płynąłem sam. Gdy płynę z Andrzejem, trudności tylko nas podniecają i ...dopingują.

Jezioro Krąg.

Jezioro Krosino - Relacje.

Z wiosennego objazdu w dniu 14-04-2024.

Wideo: Nad jeziorem Komorze.

Jezioro jest przepiękne. Odwiedzałem je wielokrotnie. W nielicznych przypadkach sam, częściej z kimś. Zwykle parkowaliśmy przy plaży widocznej w nagraniu wideo, trzykrotnie przy drodze 171, w miejscowości Sikory. Nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował dróg innych, ale wystarczył jednorazowy przejazd rozpoznawczy...

Dla zachowania czytelności, opis prowadzę od parkingu przy trasie Komorze-Rakowo. Decydujący wpływ na bajeczne piękno jeziora ma przede wszystkim jego ukształtowanie, w tym głównie bardzo mocno rozwinięta linia brzegowa. Przy maksymalnej długości 7,6 kilometra i kilometrowej szerokości ma kilkudziesięciometrowe przewężenia, utworzone przez dwa duże półwyspy wybiegające w taflę jeziora z brzegu lewego i jeden z brzegu prawego. Uroku dodają liczne zatoki, cztery wyspy i podwodne górki ze sporymi płaszczyznami trzcin, wystających ponad taflę. Niezaprzeczalny wdziek posiada silnie sfałowany sosnowy las otaczający jezioro.

Drogą obiegającą jezioro nie jechałem nigdy, ale wiem z mapy, że przy lewym brzegu są w niej fragmenty, w których odbiega od wody na spore odległości. Na taki fragment z przepiękną, małą zatoczką trafiłem podczas pierwszego, wspólnego pływania z Ireną. Płycizna, żółty piasek, zacisze, gwarantowały wspaniały relaks. Odwiedzaliśmy ją często, a kilkunastominutowy powrót na bezszelestnym silniku elektrycznym dopełniał nasze zadowolenie.

Po starcie przy plaży Komorze-Rakowo, najdalej dopłynąłem z Romanem - w okolice prawego półwyspu. To mniej-więcej połowa długości jeziora. Akurat na przewężeniu Romana blachę zaatakował piękny, duży szczupak, doskonale widoczny w bardzo czystej wodzie. Zaatakował, targnął kilka razy cielskiem i umknął pozostawiając Romanowi dwa wyprostowane groty kotwicy. Sprawdziłem powód. Roman miał zablokowany kołowrotek ?!

W Sikorach startowałem z Andrzejem. Przy pierwszym postoju postanowiliśmy sprawdzić, co żyje w małym jeziorku po przeciwnej stronie drogi. Pierwsze rzuty i zmiany blach pokazały bezrybie więc zatrzymaliśmy się przy nabrzeżnej dzikiej gruszy, oblepionej owocami. "Ulęgałki" akurat osiągnęły pełną dojrzałość. Były jędrne, twarde i cierpko-słodkie. Napełniliśmy nimi cały, duży plastykowy pojemnik. Wróciliśmy bez ryb, ale z gruszkami, którymi - po usunięciu szypułek, ogonków i zalaniu syropem - obstawiłem wiele półek w piwnicy. Jeszcze teraz z przyjemnością wspominam ich wspaniały smak. Rozpoznaniu jeziora od strony Sikor poświęciliśmy dwa kolejne starty. W obu przypadkach trafiliśmy na sieci kłusownicze, rozstawione przy Wyspie Wydrzej. Zniechęceni zrezygnowaliśmy z dopływania do miejsca, w którym Roman stracił szczupaka, a działo się to w czasach, gdy kłusownicy wyrządzali szkody także w obcych środkach transportu.

Jezioro Komorze.

Wideo.

Jeziorko dwuczęściowe, Duże i Małe, połączone kilkumetrowym kanałem - górnym fragmentem Piławy. Po roku 1978 odwiedzałem je najczęściej - z pontonem i bez. Pontonem opłynąłem je wielokrotnie i rozpoznałem na tyle dokładnie, że zwykle wiedziałem, gdzie jakiej ryby szukać w nim należy o konkretnej porze roku. Na tak małym jeziorku, niemal na całym obwodzie otoczonym lasem, zawsze, przy każdej pogodzie, łatwo jest wybrać miejsce wędkowania dostosowane do własnego nastroju. Łowiłem tylko drapieżniki - piękne okonie i średnio 1,5-kilowe szczupaczki. Zdarzały się czasem kilkukilogramowe, ale rzadko. 

Często, podczas czyszczenia, u obu gatunków znajdowałem nadtrawiony chwast wodny - małe (ale dorosłe!) raczki, co najmniej 3-krotnie mniejsze od raków królewskich, łowionych w Narwi, na Rybakach. Skąd się tego draństwa tyle namnożyło - pojęcia nie mam. Podobno intensywnie niszczą ikrę ryb, a ich agresywny apetyt oglądałem na Piławie, poniżej j. Pile. Pojawiły się niemal natychmiast po wyrzuceniu do wody rybich wnętrzności! Ichtiolodzy niszczenia ikry nie potwierdzają.

Poza raczkami, u dużych okoni znajdowałem często czerwone niewielkie coś, co ostatecznie okazało się owocami nabrzeżnego krzewu (??).

Podczas pobytu przy lub na jeziorze, dość często spotykałem konkurentów i  wędkarzy stacjonarnych. Stacjonarni kotwiczyli swoje łodzie na skraju płycizny wybiegającej daleko ku środkowi jeziora. Jedni starali się łowić liny, inni okonie na żywca. To drugie korciło i mnie w latach najwcześniejszych, tj, w czasach, gdy każde przepłynięcie kanałem łączącym obie części jeziora powodowało, że sprzed pontonu umykały ogromne, przesłaniające dno stada 4-6-centymetrowej drobnicy.

Zachcianki nie zrealizowałem nigdy, m.in. z powodu zaskakujących zmian zachodzących w kanale i całym jeziorze. Niemalże z każdym kolejnym przepłynięciem przez kanał, stada drobnicy okazywały się znacząco mniejsze, aż zniknęły całkowicie. Podczas ostatniego rejsu z Piławy i j. Pile do Strzeszyna, drobnicy nie zauważyłem. Na 

Jezioro Kocie - Relacje.

Na mapach Google jezioro ma nazwę Kamienica. W wykazie jezior Gospodarstwa Rybackiego "Mielno" nazwę ma podwójną Kamienica(Kamnica). Różne materiały internetowe różnie określają jego parametry. Najczęściej - jezioro rynnowe o powierzchni 70 ha i maksymalnej głębokości 12,2 m.

Odwiedzam/odwiedzamy je od roku 1978, z różnych powodów i przy różnych okazjach, w zależności od sytuacji na niebie, ziemi i ...w wodzie, w dwóch punktach dojazdowych - przy pomoście kąpielowym w Dargocicach oraz w punkcie czerpania wody przy trasie Gościno-Trzynik. W latach najwcześniejszych tylko w Dargocicach. Punktu drugiego wówczas nawet nie sprawdzałem - mówiono o nim, że Gospodarstwo Rybackie prowadzi tam hodowlę pstrąga tęczowego, więc teren dla zwykłych śmiertelników pozostaje niedostępny. 

Kąpielisko i modyfikowany co kilka lat pomost, w dniu, w którym zobaczyłem je po raz pierwszy, istniały podobno od dawna (?). Istniały także dwa ośrodki wypoczynkowe. Jeden, usytuowany na przyjeziornym wzgórzu, przy krawędzi bukowego lasu, drugi na dole, z drogą dojazdową w lewo od parkingu, nad brzegiem jeziora, z wejściem na rozległy pomost wielofunkcyjny. Pomost określony jako wielofunkcyjny (kąpiele słoneczne, wędkarstwo) rozsypał się, ale coś tam pewnie dzieje się także w roku 2020. Tak przypuszczam, bo w lipcu widziałem jadący w tamtym kierunku samochód a z tego co z dawnych lat zapamiętałem, możliwość nawrotu istniała tylko na terenie dolnych zabudowań.

Rozpoznawanie jeziora nabrało tempa po zakupie Malucha. W fazie pierwszej celem głównym było poranne łowienie ryb z pomostu, zanim pojawiali się hałaśliwi amatorzy kąpieli. Ostro, z głębokości 4-5 m, na pszenicę brały ładne płotki. Ówczesny, osadzony na palach pomost, otoczony bywał na zewnętrznym obrysie często "znikającymi", wciąż odnawianymi barierkami, chętnie wykorzystywanymi przez młodzież (i nie tylko) w skokach do wody. Wejście spokojne umożliwiały drabinki - po dwie na stronach wewnętrznej i zewnętrznej. Korzystali z nich głównie seniorzy 80+ i osoby, które nie ufały własnym pływackim umiejętnościom.

Drabinki wewnętrzne umożliwiały zejście na głębokość 180 cm, zewnętrzne na ok. 4 m. Piszę "około" ponieważ chyba nigdy tej głębokości dokładnie "nie zgłębiłem". Po urazach z dzieciństwa, nabytych w basenie pożarowym w Hajnówce i na rzeczce Orlance, źle reaguję na czarne dno a w kilkumetrowym zanurzeniu narastająco obawiam się, że do wypłynięcia nie zdołam utrzymać wdechu.

Drabinki zewnętrzne i kilkumetrowa głębokość okazały się wielce przydatne, gdy odwiedziła nas rodzina z Lubska - rodzice i dwie małolaty. Dziewczynki bały się głębokiej wody jak ognia (:)) więc poprosiłem, aby bardzo uważnie obserwowały moje poczynania. Zachowując przez cały czas otwarte oczy, po pionowym zanurzeniu się na zatrzymanym wdechu, puściłem drabinkę. Przez bardzo krótką chwilę opadłem o kilkadziesiąt cm, nastąpiło zatrzymanie i powrót ku powierzchni mimo, że nie wykonywałem w tym czasie żadnych pomocniczych ruchów. Samoczynne wynurzanie ustało gdy poczułem, że czubek mojej głowy styka się z lustrem wody. Lekki ruch rąk wystarczył do wynurzenia całej głowy i wymianę oddechu.

Wstrzymanie wszelkich ruchów po wymianie oddechu sprawiło, że sytuacja powtórzyła się. Obserwując drabinkę pozostającą przez cały czas w zasięgu moich rąk, samoczynne opadanie i wynurzanie powtórzyłem wielokrotnie. Później wielokrotnie powtórzyły to kuzynki. Wody już nie boją się, pływają swobodnie... 

W latach bodajże osiemdziesiątych, w lato niespodziewanie odwiedzili nas hajnowianie. Chcieli pomieszkać przez kilka dni nad jeziorem - Dargocice były najbliżej, mogliśmy odwiedzać ich codziennie, po pracy. Po wstępnych, wzajemnych rozpoznaniach ówczesny zarządca Ośrodka zaprosił nas na smażonego węgorza. Przygotował dużą michę 2-centymetrowych, pięknie pachnących plastrów, my - dużą flaszkę. Czas upłynął niepostrzeżenie. Musieliśmy nocować. Wspomnienia przemiłe, ale - mimo usilnych starań - nie potrafię odtworzyć ani tamtego wspaniałego smaku, ani zapachu snującego się po całym Ośrodku.

Rozpoznanie jeziora zmieniło się radykalnie, gdy w ramach wyprzedaży odkupiłem od jednostki WP pierwszy 5-komorowy ponton z napędem "hybrydowym" - wiosła albo silnik mocowany na pawęży wchodzącej w skład wyposażenia obok drabinkowej, zwijanej podłogi. Na wiosłach, później na dokupionym silniku elektrycznym opłynąłem je wielokrotnie. Początkowo dojeżdżałem z przyczepą do samej wody, po lewej stronie pomostu. Gdy dojazd zamknięto na poziomie parkingu, odległego od wody o kilkadziesiąt metrów, miejsce wodowania zmieniłem aby (tam i z powrotem pod górę) nie dźwigać ciężarów. Wybrałem miejsce przy trasie Gościno-Trzynik, dostępne po likwidacji hodowli pstrąga tęczowego.

Na pierwsze pływanie pontonem zabrałem spinning i wędkę spławikową. Po zacumowaniu przy pomoście dolnego Ośrodka, daleko wybiegającym w jezioro, złowiłem dwa dwukilowe leszcze z bardzo pękatymi brzuchami. Później, w lewej skrajnej zatoce zarośniętej grzybieniami - mizernego szczupaka. W zatoce i dalej, przy zwalonych do wody drzewach oglądanych wcześniej z daleka, z pomostu w Dargocicach, łososiową błystkę "karlinkę" atakowały tylko drobne okonki. Po uwolnieniu wracały do wody. Swojego "życiowego" 41-centymetrowego okonia złowiłem przy innej okazji, podczas jednego z kolejnych pływań.

Po oskrobaniu i rozcięciu pierwszego brzuchatego leszcza okazało się, że jego brzuch jest szczelnie wypełniony zwojami szerokiego na ok 5 mm, białawego tasiemca. Oba dość głęboko zakopałem w parku.

Wędki ze spławikiem użyłem na pontonie po raz kolejny (i ostatni), gdy w śródpolnych stawach k/Karwina nałowiłem podrywką drobnych karasi. Musiałem sprawdzić, czy skuszą się na nie okonie z Kamienicy. Nie skusiły się. Próbowałem lokować je na różnych głębokościach - bezskutecznie. Przygotowując się do powrotu z przybrzeżnego pomostu wędkarskiego zauważyłem podwieszoną pod nim puszkę z dwiema żywymi uklejkami. Na uklejki brania były natychmiastowe! Złowiłem 3 okazałe sztuki. Ostatni na ukleję martwą, wydobytą z okonia.

Aby nie zanieczyszczać jeziora rybami z innego akwenu, karaski rozsypałem w bezpiecznej odległości od brzegu.

Jedna z letnich pontonowych wypraw zakończyła się w sposób raczej niecodzienny. Rodzinę naszego syna Pawła odwiedził ich kolega z Gryfic, z atrakcyjną przyjaciółką. Dziewczyna świadoma swoich walorów prezentowała je z mistrzowską niby dyskrecją.

W upalny, bezchmurny dzień spłynęliśmy na jezioro trzema pontonami. W pierwszym kolega z dziewczyną, w drugim Paweł z żoną Magdą, w trzecim ja - ...z wędkami. Mimo, że bardzo lubię poddawać się działaniu słońca, na wędkarskie postoje wybierałem miejsca przynajmniej częściowo zacienione. Młodzi figlowali na wodzie otwartej. Spiekli się tak, że kolega o najwrażliwszej skórze, zdzierał ją z siebie wielkimi płatami..!

Na przełomie miesięcy listopad-grudzień 2020, po obejrzeniu na YT wielu filmów o jesiennych połowach metodą „drop shot”, nie wytrzymałem! Przezwyciężając starcze niesprawności dokonałem uzupełniających zakupów w świetnie zaopatrzonym Salonie Wędkarskim Esox na ulicy Dworcowej 6/5 w Białogardzie, zmontowałem zestaw wg YTubowych porad, wykupiłem 10-dniowe pozwolenie i …4 grudnia 2020 wyruszyłem do Dargocic z planem złowienia (i przywiezienia do domu!) 10-15 okoni (ilość zależna od wielkości, do degustacji z udziałem pięciu członków rodziny).

Dobry nastrój podczas jazdy trasą E28 – przez Kozią Górę, Malonowo, Karwin, Gościnko do skrzyżowania z drogą 162 i dalej drogą 162 przez Wartkowo podtrzymywało mi wspomnienie zabawnego zdarzenia sprzed lat, z wędkowania spod lodu. O podobnej porze dnia wszedłem na lód z kilkuletnim Michałem. Kilkanaście metrów od pomostu (czyli w łatwym zasięgu obecnego zestawu) spotkaliśmy dwóch schodzących z lodu wędkarzy. Zagadnięci radzili wracać, oszczędzić zimna synowi. Od rana próbowali coś złowić pod drugim brzegiem, obok zwalonych do wody drzew – bezskutecznie.

Jeden z powracających na chwilę rozmowy zatrzymał się przy nas. Zniecierpliwiony Michał wpuścił pod lód wykonaną przeze mnie błystkę. Po chwili zawołał – tato, zaczepiło się! Po moim – spróbuj delikatnie odczepić – wyciągnął …23-centmetrowego okonia. Nasz rozmówca wzruszył ramionami, machnął ręką i powędrował za kolegą do auta. Zanim odjechali, z dwóch sąsiednich otworów wydobyliśmy takich okoni jeszcze kilka. Potem nastała kompletna cisza, stado popłynęło gdzieś dalej.

Na pomoście, pozbawionym obecnie wszelkich barierek i drabinek, wypróbowałem zestaw. Pracował tak zachęcająco, że na udany połów nabrałem pewności. Traciłem ją po każdym rzucie, po każdej zmianie gumy. Straciłem kompletnie po obejściu całego pomostu i wachlarzowym przeczesaniu wody. Ale bez żalu. Okazało się, że nawet przy sięganiu do ustawionej na pomoście torby musiałem na nim przyklękać, więc uznałem, że przy ewentualnym manewrowaniu podbierakiem mogło być jeszcze gorzej. A mam w pamięci kolejne jesienne wydarzenie z lat bodajże osiemdziesiątych, z okresu, kiedy na przyujściowym końcu jeziora istniała hodowla pstrąga tęczowego. Brać wędkarską lotem błyskawicy obiegła wiadomość, że ktoś pomógł uciec z hodowli znacznej ilości hodowanych ryb. Około 2-kilogramowe sztuki agresywnie brały także przy pomoście w Dargocicach. Po zahaczeniu przepięknie wyskakiwały nad wodę. Było na co popatrzeć. Atakowały białe robaki już na 1,5-metrowym ich ustawieniu. Pewnego dnia przed pomostem obstawionym grupą wędkarzy pojawił się na maleńkim pontonie spinningista. Nie bacząc na to, że przeszkadza stojącym, z obojętną miną machał im przed nosami swoim kijem posyłając meppsa pomiędzy spławiki. Siedząc na burcie odchylił się do kolejnego wyrzutu. Pontonik wyskoczył mu spod tyłka, spinning poszedł na dno, puchowa kurtka wybrzuszyła się mu na plecach tak, że wyglądał na wodzie jak granatowa żaba nadmuchana przez słomkę.

Omijając pomost z gotowymi do pomocy wędkarzami, samodzielnie dopłynął do brzegu.

Po dokładnym ale bezskutecznym przeszukaniu wody zestawem, sięgnąłem po aparat. Pod kątem ok. 130 stopni od czoła pomostu, wyprowadzonym z jego prawego narożnika, w dużej odległości, w miejscu, w którym 41-centymetrową rybą ustanowiłem swój okoniowy rekord życiowy, zarejestrowałem spore stado mew, spokojnie siedzących na wodzie. Niektóre wzlatywały na krótko, siadały bez pikowania. Domysły snuć można różne. Po zachowaniu mew sądzę, że tam, w najgłębszym miejscu skoncentrował się narybek a trafiłem na ogólną sjestę. Objedzone po dziurki w nosie okonie drzemią, narybek korzysta z chwil spokoju, mewy czekają na kolejną aktywność wzlatując wyłącznie dla rozprostowania skrzydeł. Chcąc coś złowić - musiałbym tam dopłynąć. Ale to też nic pewnego, wędkarski kalendarz zapowiadał na 4 grudnia brania słabe...

Pełen zadowolenia z samotnego pobytu nad jeziorem, bez zniechęcenia zerowym wynikiem, zdecydowałem sprawdzić swój nowy zestaw nad małym leśnym jeziorkiem k/Sławoborza. Jeziorko jest małe na tyle, że można je sprawdzić dokładnie na całym obszarze. Okonie nie mają się gdzie ukryć a wiem, że są. Wiele lat temu łowiłem je spod lodu. Więcej pod przyciskiem "Leśne k Sławoborza".

Teren wokół jeziora Kamienica, poczynając od Wartkowa i drogi 162 jest pięknie pofałdowany. Kiedy w naszym rejonie spadnie dużo śniegu, a niemalże w całym województwie zachodniopomorskim zdarza się to rzadko, teren staje się atrakcyjny dla nizinnych narciarzy. Przy ostrzejszych stromiznach trzeba się sporo namęczyć, ale frajda ogromna. Kilkakrotnie pozostawiałem auto na drodze 162, na drodze za pałacem w Dargocicach i przy małym jeziorku bez nazwy pomiędzy Wierzbką Górną i Dolną. Zdarzało się, że po kilku godzinach jazdy wracałem do auta oszroniony jak św. Mikołaj, zmęczony ale szczęśliwy.

2014.

Jezioro Kamienica.

Z dużej ilości zdjęć pozostały tylko prezentowane powyżej. Powodów uszkodzeń całej, licznej reszty, nie znam. Szkoda. Atrakcyjnie prezentowały się zwłaszcza kormorany i szalejące przy brzegach ukleje.

Jezioro Kaleńsko po raz pierwszy zobaczyliśmy na krótko przed zmierzchem, po całodziennym penetrowaniu jeziora Krzemno. Odwiedziłem je z Ireną w kilka dni później. Gdziekolwiek zatrzymaliśmy się, wszędzie przy brzegach, głośno, z ostrym pluskaniem tarły się ukleje. Drapieżniki nie brały - albo były bardzo objedzone tak łatwym łupem, albo czekały na koniec tarła. Czyżby trące się ukleje wydzielały jakiś ochronny związek? Drapieżniki i kormorany są w jeziorze na pewno. Pierwszych nie widzieliśmy, suszące się kormorany niechętnie odlatywały, gdy podpływaliśmy blisko.

Jezioro Kaleńsko.

Jezioro znam powierzchownie od lat sześćdziesiątych. Konkretniej, od zimy 1962/63 tj. od czasów, gdy na końcu długiej Pracowni Konstrukcyjnej Wojewódzkiego Zjednoczenia Przedsiębiorstw Państwowego Przemysłu Terenowego w Koszalinie temperatura spadała poniżej 10 stopni Celsjusza. Zdarzało się, że w takich dniach bywaliśmy nad morzem, w Mielnie.

Od 01 marca 1972 roku do dzisiaj (23.04.2023), tj. od momentu osiedlenia się w Karlinie, częstotliwość pobytów w Mielnie, Unieściu, nad Kanałem Jamneńskim, w Łazach i objazdów dookoła jeziora znacząco wzrosła i trwa nadal. Powodów i okazji było i pozostało wiele - tam zawsze dzieje się coś ciekawego, na lądzie, na morzu i na jeziorze.

Jezioro opłynąłem tylko raz, stateczkiem Mila i od owego "razu" gorąco zachęcam to wykorzystania takiej okazji. Uważni uczestnicy rejsu, poza mapą i parametrami jeziora wyraźnie umieszczonymi na nadbudówce statku, z narracji przewodnika poznają wiele interesujących fragmentów jego historii, w tym np. dawną jego rolę jako bazy niemieckich wodnopłatów.  Polecam...

W roku 2013, z wielką przyjemnością wyczytałem w lokalnej prasie informacje o zlotach fanów łodzi proa. Wspaniali ludzie, wspaniali konstruktorzy stosowanych na morzach południowych, powiązanych szurkami i taśmami, ale sprawnych i szybkich pływadeł! W roku następnym impreza padła - pojawiły się tylko nieliczne załogi, a miejsca tradycyjnie zajmowane przez proa udostępniono dla nawodnych domków hotelowych...

2009.

2013.

Jezioro Jamno.

Jezioro odwiedziłem po wysłuchaniu wielu opowiadań o tamtejszych sukcesach wędkarskich. Musiałem (i chciałem) je sprawdzić. Do lustra wody dojechałem wyboistą leśną drogą, wyjeżdżoną wzdłuż prawego brzegu. Znalazłem "dogodne" stanowisko w znacznej odległości od pozostającej w zasięgu wzroku Elektrowni. Szybko okazało się, że spiningowanie z brzegu nie ma tam sensu a wędkowanie z brzegu wymaga specjalnego sprzętu i końskiej cierpliwości. Odległe dno rzeki oddziela od przybrzeżnego, szerokiego pasa płytkiej wody wał podwodnej roślinności dawnego, zatopionego brzegu. Przygodni informatorzy potwierdzili, że zasłyszane sukcesy są oczywiste, ale podczas wędkowania z łodzi...

Jezioro Hajka.

Jezioro Drawsko - Relacje.

Małe, 21 hektarowe jeziorko o maksymalnej głębokości ok. 3,5 metra widoczne jest  przez chwilę z drogi dojazdowej do Złocieńca. Do zlokalizowanego na południowym brzegu ośrodka wczasowego prowadzi nietypowo oznakowana droga, ale dojechać do niego zdołaliśmy. Za ekstra przyzwoleniem dojechaliśmy w pobliże niedużego pomostu.

Opłynięcie jeziora na silniku elektrycznym zajęło niewiele czasu, przy tym okazało się, że widoczna z drogi dojazdowej jego część jest bardzo płytka.

Jezioro Dłusko k. Złocieńca.

Jezioro Długie k. Liszkowa.

Rynnowe jezioro śródleśne o powierzchni 56 ha i maksymalnej głębokości 7,5. Wygląda atrakcyjnie. W internecie znalazłem informację, że tradycyjnie odbywają się na nim zawody spławikowe i spinningowe. Zapisu o wynikach brak.

W dniu, w którym z Andrzejem kontrolnie opłynęliśmy je pontonem z kamerą i spinningami, drapieżniki nie brały. Kilka mizernych okonków oddaliśmy wodzie aby podrosły.

Nagranie wideo nadal pozostaje niedostępne. Uzupełnię je, gdy dostęp odzyskam...

Jezioro Dębno (Damskie - nazwa lokalna, poniemiecka). 

Zdjęcia z roku 2004, wykonane podczas poszukiwań dogodnego dojazdu do wód wcześniej wędkarsko nie rozpoznanych. Dojazd oraz skromne informacje n.t.  wędkarskich (i krajobrazowych) walorów mało zachęcające. Opłynięcie jeziora z kamerą i spiningiem odłożyłem na czas nieokreślony. W roku 2019 szanse na realizację oceniam jako nikłe :(.

Jezioro Darskowo.

urlopowy był wyjątkowo ciepły, bezwietrzny i bezchmurny. Nie dostrzegając nikogo na obu brzegach, pozbyłem się odzieży. Woda, nagrzana podczas gorącego lata, wydała się idealna. Po kąpieli, przed umówioną godziną, przysiadłem na pobliskim poboczu drogi. Zabierający mnie kierowca prawdopodobnie był przekonany, że uszczęśliwiło mnie tak bardzo udane grzybobranie...

19 lipca 2020 roku, gdy temperatura wystawionego na słońce termometrzea sięgnęła końca 50-stopniowej skali, jezioro (jako drugie po Podborsku) odwiedziłem z nadzieją, że oblężone nie będzie, bo wszyscy smażyć się będą nad morzem. Błąd. Miejsce do parkowania z dostępem do wody znalazłem dopiero w Osówku, przy zaporze przeciwpowodziowej na Parsęcie. Były tam tylko dwa auta...

Wideo: - do uzupełnienia.

W latach siedemdziesiątych, nad jeziorem o powierzchni zaledwie 7 ha, odległym od Białogardu o około 11 km, istniał ośrodek wypoczynkowy z 40 domkami o różnym standardzie, działała restauracja. Zdarzało się, że lokowaliśmy w nim gości odwiedzających POM na dłużej - jedyny hotel w Białogardzie ciągle miewał wszystkie pokoje zajęte.

Po roku 2000 ośrodek zanikał w bardzo szybkim tempie. Po domkach pozostały (też na niedługo) tylko betonowe wylewki.

Z wielką przyjemnością wspominam sytuację, gdy na przełomie września i pażdziernika, podczas udanego grzybobrania trafiłem na piaszczystą stronę jeziora po raz pierwszy. Dzień  

Jezioro Byszyno/Byszyńskie.

Jezioro Brody - Relacje.

Wideo.   

Jezioro pod wielu względami niegdyś atrakcyjne, chętnie i wielokrotnie przeze mnie odwiedzane dopóki ani ja nikomu, ani nikt mnie w takich odwiedzinach nie przeszkadzał. Istniało wygodne miejsce do parkowania nad wodą, mnóstwo sympatycznej dzieciarni garnącej się do rozmów i samorzutnej pomocy przy rozkładaniu pontonu.

Na tafli jeziora, daleko od brzegu, zapraszała do cumowania i swobodnego odpoczynku częściowo zacieniona, czysta niegdyś wysepka. Przez lat kilkadziesiąt zaszły tam wielce zniechęcające zmiany.

Wąski pas gruntu pomiędzy drogą i linią brzegową jeziora, w tym skrawek terenu na którym uprzednio parkowałem - sprzedano osobie prywatnej. Wzdłuż drogi oraz linii brzegowej ustawiono tabliczki informacyjne z zakazem wstępu, a przestrzegania zakazu twardo w imieniu właściciela pilnuje młodzian, który w swoich latach chłopięcych często mi towarzyszył z bardzo wówczas przyjazną  grupą miejscowej dzieciarni.

 

Urokliwą niegdyś wysepkę najpierw obrzydliwie zanieczyścili ludzie. Gdy z tego powodu

przestano ją odwiedzać, szybko dołączyły kormorany. Po raz ostatni widziałem ją jako siwe, szczelnie pokryte ptasimi odchodami, zamierające miejsce.

Mimo w/w utrudnień jezioro zachowało atrakcyjność wędkarską oraz ...nadal jest i pozostanie ważnym elementem dwóch szlaków kajakowych, łączących się nieco powyżej  jego tafli - szlak z j. Komorze ze szlakiem z j. Lubicko. 

Do osady Strzeszyn oraz jezior Brody i Strzeszyn, połączonych krótkim odcinkiem Piławy przepływającej pod brukową drogą strzeszyńską doprowadziła mnie zwykła ludzka ciekawość.

W latach 1972-78 wielokrotnie uczestniczyłem w jesiennych grupowych wyjazdach na grzybobranie w lasach Liszkowa, Jeziornej, Starowic. Zawsze z wielką przyjemnością. Od roku 1978, po nabyciu Malucha, częstotliwość takich wyjazdów (z rodziną, przyjaciółmi lub solo) znacząco wzrosła, zmieniły się cele.

Powrót do menu

Powrót do menu

Powrót do menu

sondażowym, krótkim spinningowaniu złowiliśmy trzy około 2-kilogramowe szczupaki, ale sprawdzania ich przydatności kulinarnych woleliśmy nie ryzykować. Wróciły do wody, jeden mocno uszkodzony. Dokumentacji foto-video brak.

Do rozpoznania jeziora Broczyno, obok którego wielokrotnie przejeżdżałem w okresie aktywności zawodowej, skłonił mnie widok stanowisk wędkarskich na jego brzegach i – jak zwykle – normalna wędkarsko-turystyczna ciekawość. Jezioro (raczej jeziorko) stało się celem jednej spośród wielu wypraw pontonowych, realizowanych z udziałem wiernego, bezkonkurencyjnego towarzysza, Andrzeja. Całe jezioro opłynęliśmy tylko jeden raz – to akwen nie dla nas. Zniechęca bliskość i niesiony wiatrem zapach nabrzeżnych wiejskich gospodarstw. W 

YT

FB

 

J. Brody 2005

 

 

J. Bukowo 2006

 

 

J. Darskowo 2004 

 

 

J. Dębno 2005 

 

 

Jezioro Broczyno.

Aby spełnić marzenie osobistego rozpoznania jezior, wcześniej zadbać należy o zdrowie własne. Sprawdź w sklepie wybranym przez siebie>>

Autko zatrzymałem na wzgórzu. Zachwytu, w jaki wprawił mnie jesienny widok maleńkiej osady wciśniętej po obu stronach drogi pomiędzy dwa rozległe, piękne jeziora, wolę nie opisywać. To trzeba widzieć, i to wielokrotnie!

Tak się zaczęło. Po kilku latach dokupiłem pontony, osprzęt, kamerę i przyczepę, zmieniłem auto. Pojezierze Drawskie czekało :).

 

Na początek stałem się fanem i częstym bywalcem na jeziorach oraz zalewach połączonych Piławą - Komorze, Rakowo, Lubicko Wielkie i Małe, Brody, Strzeszyn, Kocie Małe i Duże, Pile, Długie (Dołgie), Zalewy Nadarzyckie. Wspaniały obszar w sąsiedztwie Bornego Sulinowa, owianego opowiadaniami pełnymi tajemnic przekazywanych zwykle odruchowo ściszanym głosem. Aby swobodnie penetrować tak rozległy obszar, w Gospodarstwie Rybackim Czaplinek corocznie wykupowałem pozwolenia na wędkowanie z łodzi na wszystkich jeziorach Gospodarstwa, każdy ponton uzbrajałem w bezszmerowy silnik elektryczny Minn Kota, dwa solidne akumulatory, kamerę na specjalnym ramieniu montowanym na ławce i - oczywiście - spinning z akcesoriami. Zaczynaliśmy zwykle o świcie, kończyliśmy o zmierzchu. W ciągłym przemieszczaniu się wciąż dalej i dalej, drapieżne ryby były mile widziane, ale nie najważniejsze. Głównym - obok silnika - elementem napędowym pozostawała prozaiczna ciekawość. Sprawdzić, co kryje się za kolejnym półwyspem lub w kolejnej zatoce, po prostu musiałem!

Podczas wypraw dwudniowych, po zniechęcającym rozpoznaniu warunków w ówczesnym strzeszyńskim Dworku, nocowaliśmy zwykle w prywatnym domku w Międzylesiu. Wokół ogniska przed domem, zwykle do późnej nocy i ostatniej kropli w ostatniej butelce, słuchaliśmy opowiadań międzylesian. Bywał wśród nich wiekowy tubylec, twierdzący, że mieszka w swoim domu od czasów przedwojennych. Po jego opowiadaniach trudno było pozbyć się wrażenia, że pływamy ponad rozległą podziemną budowlą o rozmiarze i przeznaczeniu objętym ścisłą tajemnicą. Wrażenie to umocniła sytuacja związana z j. Brody, zaistniała w  roku 1994.

W sierpniu 1994 przybył do nas z Hajnówki Mundas z żoną. Zabraliśmy ich na wypoczynek w WDW Rogowo. Po kilku dniach plażowania uzyskaliśmy zgodę żon na spędzenie popołudnia, nocy i dnia następnego nad jeziorami.

Koszmarną noc spędziliśmy nad j. Kocim, przy małym ognisku w nadbrzeżnej przesiece, przy brukowej drodze łączącej Strzeszyn z Międzylesiem, blisko miejsca, w którym droga skręca w lewo do Międzylesia a w prawo odbiega od niej droga leśna, ciągnąca się wzdłuż brzegu j. Kocie aż do kolejowego przejazdu. Parna noc i setki krwiożerczych komarów wlatujących do auta przy każdej próbie uchylenia szyb, przekreślały sen w izolacji.

Na zewnątrz, przy ognisku wcale nie było lepiej. Jękliwie bzyczące chmury nadlatywały nawet od strony ognia (?). Nie wytrzymałem! Na długo przed świtem podjąłem krzątaninę przy ognisku i kuchence gazowej. Mundka obudziłem, gdy zapach gorącego śniadania rozszedł się wśród szarówki na znaczne odległości. Braciszek, były polski komandos, wygramolił się z auta w doskonałym humorze, rozmazał na twarzy i rękach opite jego krwią komary, poczłapał na stronę. W jeziorze zmył krew i - nadal w doskonałym humorze - w ostrym tempie dobrał się do śniadania. Na szczęście wystarczająco obfitego. Na wodę wypłynęliśmy po kawie, wygaszeniu ognia i zamknięciu w aucie biwakowych akcesoriów, gdy z nocnej mgiełki pozostały tylko drobne resztki a świt konkretniej rozjaśnił niebo i taflę jeziora.

Płynąc bezszelestnie w stronę przepustu łączącego j. Kocie Duże z Małym informowałem brata gdzie zwykle jakiej ryby szukam. Początkowo sprawdzał. Gdy we wskazywanych miejscach złowił to, co zapowiadałem, sprawdzania zaniechał. Długo milczał urzeczony pięknem terenu i ...sytuacji. Z zachwytem podobnym do mojego obserwował ciemne chmury drobnicy umykającej przed pontonem w kanałach łączących jeziora.

Bez konkretnego wędkowania, przełożonego na drogę powrotną, pokonaliśmy jeziora Kocie Duże, Kocie Małe, Strzeszyn i Brody. Wpłynęliśmy na odcinek Piławy, który w niewielkiej odległości od jeziora łączy się z ciekiem wypływającym z jezior Lubickie. Niska woda uniemożliwiała korzystanie z silnika więc Mundek próbował przedzierać się lewym brzegiem, ja, w tenisówkach, wsparty na pawęży, brodziłem popychając ponton przed sobą. Na jasnym, piaszczystym dnie, w miejscu łączenia się obu cieków, z daleka widziałem

czarną okrągłą plamę. Moja wykroczna noga nie znalazła w niej oparcia. Poleciałem w dół, w obrzydliwą maź wypełnioną mułem i liśćmi. Dna nie wyczułem. Uczepiony pawęży, szybko spłynąłem z pontonem nad twarde dno. Świadom faktu, że zwykle na łączeniu cieków tworzą się wiry, zdarzenia nie oceniałem. Dopiero późniejsze opowiadania o j. Strzeszyn, Kocie, Pile, Zalewach Nadarzyckich i terenach Bornego Sulinowa, zestawione razem pobudzały wyobraźnię na tyle, że wcale nie zdziwiłbym się, gdyby bezdenna dziura na styku cieków z j. Komorze i Lubicko okazała się np. tajemnym włazem do podziemnych budowli :).

Z niewątpliwych przyjemności pływania po j. Brody zrezygnowałem definitywnie, gdy zniechęcenie przepełniła wiadomość o kolejnych zmianach ograniczających dotychczasowe swobody. W latach wcześniejszych wielokrotnie pozostawiałem auto pod pierwszym zalesionym wzgórzem po lewej stronie drogi prowadzącej do Strzeszyna. Ustawiałem je na granicy lasu i nieużytków. Było widoczne z daleka. Gdy po kilku (kilkunastu?) latach stanąłem w tym samym miejscu podczas corocznego jesiennego objazdu okolic z Ireną i jej sporo starszymi koleżankami, zaskoczył mnie zakres zmian. Rozległy teren sięgający jeziora Lubicko i toru kolejowego, oczyszczony z sosen samosiewek, miał wyrównaną roślinność wśród której z daleka, blisko jeziora, dostrzegliśmy stojące w dużej grupie dorodne kanie. Chwilę po tym, jak koleżanki powróciły z pięknymi kapeluszami, pod nasze auto podjechał elegancki samochód terenowy. Młody, nastroszony kierowca, bez słowa powitania zapytał, co w tym miejscu robimy. Gdy usłyszał, że chcąc uzyskać normalną odpowiedź winien przede wszystkim przedstawić się i wyjaśnić powód niezdrowej ciekawości - zreflektował się. Przedstawił się niewyraźnie z nazwiska ale jednoznacznie jako właściciel terenu.

Stanęło na tym, że pozostaniemy jeszcze kilkanaście minut a na miejsce wykorzystywane przez nas od czasów, gdy nie było go jeszcze na świecie, wjeżdżać przestaniemy, gdy teren prywatny przyzwoicie oznaczy.

Po szczegółowym zwiedzeniu Bornego Sulinowa o strzeszyńskich zmianach zebrałem nieco informacji. Nowi właściciele mieli podobno prowadzić eksperymentalną hodowlę bydła. Co z tego wynikło - nie wiem. Zachęcam natomiast do przeglądu aktualnych materiałów internetowych. Po wpisaniu w przeglądarce "Stary Młyn Strzeszyn" z przyjemnością znajduję historię posiadłości i fotograficzne dowody ogromnych, bardzo korzystnych zmian. Kłaniam się. Życzę dalszych udanych decyzji, rozwoju stadniny i hodowli. :).

 

Ps. Proszę nie nadawać scenie z grupą miejscowej dzieciarni na pontonie miana skrajnej nieostrożności. Krótko pływaliśmy w odległości kilku metrów od brzegu, na wodzie płytkiej :). Cdn.

objazd z aparatem, a pływanie odłożymy na poniedziałek, gdy w myśl zapowiedzi meteo, będzie jeszcze cieplej i piękniej. I tak się też stało.

Na pierwszy postój zdjęciowy wybraliśmy parking przy trasie złocienieckiej, bezpośrednio przylegający do skrajnej, południowej części jeziora, opisanej na parkingowych tablicach informacyjnych jako Zatoka Basen. Miejsce widokowo b. atrakcyjne. Po serii zdjęć i krótkim postoju zjechaliśmy z trasy złocienieckiej w pierwszą drogę prowadzącą w stronę jeziora. To droga polna, pełna potężnych wertepów. Doprowadziła nas do wzgórza z nielicznymi ruinami dawnej zabudowy i fragmentami drogi utwardzonej, dość ostro opadającej w stronę niewidocznego, ale wyczuwalnie bliskiego jeziora. Auto ustawiliśmy w sąsiedztwie placu zasłanego gruszkami świeżo opadłymi z bardzo starego drzewa. Podczas sesji zdjęciowej (i wyszukiwania najlepiej zachowanych gruszek) zbliżyła się ku nam 3-osobowa grupka starszych osób - dwie panie z panem. Nie widząc ani śladów ani pojazdu którym w to miejsce mogliby dojechać, po pozdrowieniu zapytałem nadchodzących o sytuację na dole, głównie o możliwość dojazdu i bezpiecznego nawrotu autem. Uprzejmie odpowiedzieli - ale po niemiecku :(. Sądzę, że do brzegu pod zwiedzanym wzgórzem po prostu dopłynęli.

Sprawdzając dwie inne, równie wyboiste drogi szybko nabrałem przekonania, że najrozsądniej będzie nadłożyć drogi (zaledwie ok. 5 km) i wybrać miejsce zaznaczone na planszy parkingowej jako Ośrodek WAJK. Leży co prawda nad Zatoką Rękawicką (ktoś na planszy, inaczej niż na mapie nazwał ją Kwiatowską), ale daje możliwość rozpoznania obu zatok naraz, Rękawickiej i Henrykowskiej, nazywanej także Siemczyńską. Wyboisty dojazd doprowadził nas do pięknego miejsca, ze stromym ale bezpiecznym dojazdem do wyłożonego betonowymi płytami slipu, z hangarem w niewielkiej odległości hangar oraz dużym pomostem, na którym ciągle przebywa ktoś, kto może dawać baczenie na pozostawiany na brzegu samochód i sprzęt. Miejsce idealne, strzał w dziesiątkę, ale rozpoznanie szczegółów wolałem odłożyć na później - trafiliśmy na weselne poprawiny, więc pętanie się obok gości weselnych a tym bardziej nagabywanie kogokolwiek, byłoby co najmniej niestosowne. Kiedy napotkana, uczynna i miła starsza pani powiedziała nam, że kierownik prawdopodobnie odsypia jeszcze wesele, dyskretnie opuściliśmy obiekt z przekonaniem, że właśnie tu wrócić należy.

 

Droga dojazdowa od Piaseczna do ładnie zabudowanego Ośrodka, do łatwych nie należy. W samym Piasecznie biegnie w niedużej odległości od dobrze widocznego i również pięknego jeziora Piasecznik Wielki. Widok na to jezioro jest szczególnie piękny z wysokiej skarpy, przed wjazdem do lasu. Na łagodnym stoku jakiś szczęściarz buduje duży dom - jeżeli dobrze wykorzysta teren, piękna będzie cała posesja i jej otoczenie.

Powracając z Ośrodka WAJK, zatrzymaliśmy się na krótko na parkingu przy Zatoce Basen, aby w nowym świetle uzupełnić zdjęcia. Podczas kolejnego, wcześniej planowanego postoju nad jeziorem Kocie, ze spinningiem, w woderach, obszedłem spory odcinek jego południowego brzegu. Po wymianie informacji z wędkarzami, którzy opływając jeziorko łodzią przez kilka godzin nie mieli żadnego brania zwinąłem sprzęt, ruszyliśmy w kierunku Silnowa i domu. 

Daleko nie ujechaliśmy - spokojne i gładkie niemal jak lustro jezioro Pile wyglądało tak pięknie, że przed sięgnięciem po aparat nie mogłem się powstrzymać. Irena na takie postoje zaczęła sarkać, więc stałem krótko i nie zatrzymałem się później, gdy tuż za Buślarami na tle bezchmurnego nieba, ponad zachodzącym słońcem pięknie i długo wyraźnie widoczna była rakieta przelatująca bardzo daleko z charakterystycznym, krótkim "pióropuszem". Mimo, że mina również zaciekawionej Ireny wcale nie była groźna, bąknąłem coś o zbyt dużym ruchu i potulnie pojechałem dalej. Teraz bardzo żałuję i długo żałować będę, bo taki widok na polskim niebie to nie tylko sensacja. To także okazja do zarejestrowania wspaniałych ujęć. Po powrocie do domu, przez kilka dni szukałem w internecie jakiejś wzmianki o niecodziennym wydarzeniu. Bezskutecznie.

Do rozpoznania Zatoki Henrykowskiej (Siemczyńskiej) i Rękawickiej przymierzałem się od kilku lat. Podczas corocznych objazdów jeziora, w trakcie których poszukiwałem nowych dróg dojazdowych oraz miejsc dogodnych do bezpiecznego biwakowania i dogodnego wodowania pontonów, w samym Siemczynie zatrzymywałem się kilkakrotnie. Z siemczyńskiego wzgórza - przy różnych porach dnia i stanach pogody - wykonałem sporo atrakcyjnych fotografii. Niestety, straciłem je z powodów wspomnianych powyżej. 

Decyzję o rozpoznaniu zatoki w dniach 23-25.09.2007 (niedziela-wtorek), podjęliśmy w połowie tygodnia, po bardzo pomyślnych na te dni prognozach meteo. Akurat po długim okresie zimna i pogody w kratkę, po kilkudniowych zbiorach i uprzątaniu działki, mieliśmy dość zimna, kataru i kaszlu. Zapowiedź zaledwie trzech słonecznych, ciepłych dni oraz późniejszego nawrotu opadów i zimna, przechyliła szalę - płyniemy!

Na wypadek, gdyby prognozy niezupełnie sprawdziły się, prawo wędkowania z łodzi wykupiłem na dwa jeziora - Drawsko i Kocie (na malutkim Kocim można wytrzymać na pontonie nawet gdy mocno dmucha) ale uciążliwe przygotowanie sprzętu pozostawiłem na niedzielę. I to był błąd, który mocno pomieszał nam plany.

Niedzielny poranek okazał się naprawdę piękny. Słońce, szybko rosnąca temperatura, babie lato, wspaniałe kolory chyba nieco przedwczesnej złotej jesieni i przede wszystkim niemal absolutny brak wiatru. Więc szybkie śniadanie, skok na rower, dojazd do Bazy a tam ...klapa. Wszyscy, na których pomoc w załadunku sprzętu mógłbym przy niedzieli liczyć - poza zasięgiem. Paweł z Magdą w Wenecji w podróży poślubnej, Roman (zawsze uczynny) w pracy, Olek w alkoholowym rejsie. Z niesmakiem, że zakłócam mu niedzielny wypoczynek, spróbowałem uzyskać pomoc Andrzeja, najlepszego towarzysza moich pontonowych wypraw. Kiedy na pytanie, czy mógłby mi pomóc, odpowiedział, że akurat rozwija biwak nad Piławą, o ponad sto kilometrów ode mnie, poddałem się. Rozładowałem z samochodu to, co załadować zdążyłem samodzielnie a Irenie przez telefon naplotłem, że przy niedzieli zrobimy tylko rozpoznawczy

Gdy zakończyliśmy przygotowania do odjazdu, zapadł zmierzch. Wciąż nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że - jak na trzecią dekadę września - zapadł bardzo wcześnie. Do Karlina dojechaliśmy praktycznie w nocy i nic w tym dziwnego. W lato bywało, że z jezior czaplineckich wracaliśmy nawet po północy a raz zdarzyła się i druga na ranem, gdy jakiś cymbał na ponad czterdzieści minut zamknął przejazd kolejowy w Silnowie.

Jazda powrotna, mimo, że po "normalnej", niezłej drodze Czaplinek-Połczyn-Białogard, nieźle dała mi się we znaki. Po sporej dawce jeziornego wiatru tak ostro uaktywnił się mój katar a światła samochodów jadących z przeciwka, skracane najczęściej dopiero po wyjściu z zakrętu tak dopełniły reszty, że zły płynęły mi z oczu ciągle.

 

Prezentowany fragment jeziora Drawsko zaliczam do najpiękniejszych spośród poznanych wcześniej i mam nadzieję, że nie jest to tylko zasługa pięknej pogody i barw jesieni. Do dokładnego rozpoznania pozostał mi jeszcze tylko odpływ rzeki Drawa i …prawidłowe nazewnictwo. Np. z planszy zamontowanej na parkingu przy południowym brzegu jeziora wynika, że prezentuję Zatokę Kwiatowską. Jedni autorzy opisów internetowych nazywają ją również Kwiatkowską, inni Rękawicką. Kierownik Ośrodka WAJK - zastrzegając, że kieruje Ośrodkiem krótko - twierdzi, że z jego wielkich i szczegółowych map wynika nazwa Rękawicka. Podobna sytuacja dotyczy innego obszaru. Mapy Google podają nazwę Męcidół, wszyscy dotychczasowi rozmówcy – Mącidół…

Zanim po raz pierwszy znalazłem się na jeziorze Bukowo, oglądałem je wielokrotnie - w latach sześćdziesiątych z okien samochodu podczas służbowych dojazdów do Darłowa i Darłówka, w latach siedemdziesiątych podczas pobytu na wczasach rodzinnych w Dąbkach oraz podczas prywatnych dojazdów rozpoznawczych do Dąbkowic, z krótkimi postojami przy moście nad kanałem łączącym jezioro z morzem. Moją ciekawość mocno zaostrzył widok ryb w kanale, reszty dokonały wędkarskie opowiadania koszalińskiego kolegi ze studiów, Czesława Kotlińskiego, który skutecznie łowił na Bukowie piękne okonie zimą spod lodu i atrakcyjne węgorze w miesiącach letnich.

Uwierzyłem, spróbowałem. Najpierw zimą, samotnie. Pamiętając ostrzeżenia o nagłych falach napływającej od strony morza gęstej mgły, w której podobno potrafili błądzić nawet tubylcy, planowałem przyłączyć się do najbliższej grupy wędkarzy miejscowych, dobrze znających teren. 

Ponieważ po stronie przystani w Dąbkach na lodzie nie było nikogo, a najbliższych ludzików wypatrzyłem daleko, w okolicach kanału, pojechałem do Dąbkowic. Lód przy trzcinach i pomoście, pomimo 20-centymetrowej grubości, okazał się bardzo kruchy - podczas wiercenia otworów strzelał gęsto we wszystkich kierunkach. Pod lodem niewiele wody i ciągłe zaczepy o podwodne zielsko. Dla samotnika taka sytuacja jest zwykle zniechęcająca a kiedy okazało się, że chcąc dołączyć do wędkarzy widzianych z przystani w Dąbkach musiałbym szeroko (?) obejść odpływ z jeszcze bardziej osłabionym lodem - zrezygnowałem.