Baseny utworzono na rzece Perebel w roku 1936, w okresie intensywnej (wręcz rabunkowej!) eksploatacji Puszczy Białowieskiej. Służyły do magazynowania i konserwacji drewna. Obecność ociosanych z gałęzi kloców często wykorzystywali hajnowscy i miejscowi wędkarze. Do dwóch sąsiadujących kloców przybijali stabilizujące poprzeczki - do pływania wystarczyła lekka żerdź, pychówka. Zdarzały się sytuacje tyleż komiczne, co niebezpieczne. Mój własny Tata, zaaferowany wędkowaniem, nieostrożnie stanął na klocu trzecim. Kloc obrócił się i lekko odpłynął, a gdy Tata znalazł się w wodzie, tratwa i sąsiednie kloce zaczęły napierać na jego głowę. Z opresji wyratował go obcy wędkarz, podając swoją pychówkę.
Perebel, to rzeka (?) co najmniej dziwna. W czasach młodości próbowałem rozpoznać ją poniżej odpływu. Po kilkudziesięciu metrach rzeka, rozdzielona na kilka wątłych strumyczków, zniknęła pomiędzy drzewami w rozmiękłym gruncie.
Obecnie zbiorniki wykorzystywane są w celach rekreacyjnych, głównie wędkarskich. Ścieżki edukacyjnej "Puszczańskie Drzewa" nie znam, ale - jeżeli dopisze zdrowie, mam wielką ochotę popłynąć pontonem w górę "rzeki" - tak daleko, jak będzie to dla pontonu możliwe.
2021-04-11
Baseny utworzono na rzece Perebel w roku 1936, w okresie intensywnej (wręcz rabunkowej!) eksploatacji Puszczy Białowieskiej. Służyły do magazynowania i konserwacji drewna. Obecność ociosanych z gałęzi kloców często wykorzystywali hajnowscy i miejscowi wędkarze. Do dwóch sąsiadujących kloców przybijali stabilizujące poprzeczki - do pływania wystarczyła lekka żerdź, pychówka. Zdarzały się sytuacje tyleż komiczne, co niebezpieczne. Mój własny Tata, zaaferowany wędkowaniem, nieostrożnie stanął na klocu trzecim. Kloc obrócił się i lekko odpłynął, a gdy Tata znalazł się w wodzie, tratwa i sąsiednie kloce zaczęły napierać na jego głowę. Z opresji wyratował go obcy wędkarz, podając swoją pychówkę.
Perebel, to rzeka (?) co najmniej dziwna. W czasach młodości próbowałem rozpoznać ją poniżej odpływu. Po kilkudziesięciu metrach rzeka, rozdzielona na kilka wątłych strumyczków, zniknęła pomiędzy drzewami w rozmiękłym gruncie.
Obecnie zbiorniki wykorzystywane są w celach rekreacyjnych, głównie wędkarskich. Ścieżki edukacyjnej "Puszczańskie Drzewa" nie znam, ale - jeżeli dopisze zdrowie, mam wielką ochotę popłynąć pontonem w górę "rzeki" - tak daleko, jak będzie to dla pontonu możliwe.
2020_0923.
Kanał Jamneński zaznaczony obecnie na mapach Google jako Jamieński Nurt (?) odwiedzałem/odwiedzaliśmy wielokrotnie począwszy od roku 1972. Zwykle wtedy, gdy z powodów konkretnych lub dla zwykłej przyjemności bywaliśmy w Mielnie i Unieściu. Zgodnie z podziałem niniejszej witryny część materiałów związanych z takimi pobytami zawierają: podstrona Polska-przycisk Mielno-Unieście oraz podstrona Jeziora-przycisk Jamno.
Kanał od zawsze spełniał ważną dla środowiska rolę, ale również od zawsze sprawiał poważne kłopoty. Zdarzało się, że długotrwałe północno-zachodnie wiatry wtłaczały do jeziora ogromne masy wód Bałtyku. Dojście do mieleńskiego kina i droga asfaltowa łącząca Unieście i Łazy stawały wówczas pod wodą. Głębokości na dojściu nie sprawdzałem, wystarczył mi horror lutowej jazdy przez Łazy. Zdecydowałem się na nią maluchem (!) po komunikacie lokalnego radia. Droga przez Mielno-Mścice po obwitych opadach i silnym wietrze była nieprzejezdna, a z ważnego spotkania w Mielnie do domu dojechać musiałem. Po wjeździe na szeroko zalaną drogę pokrytą cienkim lodem odwrotu nie było. Parłem przed siebie słysząc tylko chrobot łamanego lodu. Chyba głośno dopingowałem sam siebie, abym wyczuwał środek drogi i przypadkiem nie ugrzązł na poboczu. W głowie kołatała natrętna myśl - oby nie było głębiej i nikt nie nadjechał z przeciwka. (Kłopoty z piaszczystym poboczem pamiętałem bardzo dobrze).
Udało się! W najgłębszym miejscu woda sięgała osi malucha ale były to odcinki krótkie. Z naprzeciwka nikt nie nadjechał, do wyszukiwania asfaltu pod nieprzezroczystym lodem miałem całą szerokość drogi.
biegającego szczura kowalskimi szczypcami i zanurzył w beczce z wodą. Szczur zanim utonął, gryzł szczypce tak mocno, że na pokrytych zgorzeliną szczękach szczypiec pozostały rysy aż do gołego metalu.
Wracając nad kanał - gdy przy bardzo niskim poziomie Parsęty zdarzało się gorące lato, w kanale działy się rzeczy straszne. Kilkakrotnie widziałem na powierzchni kanału tysiące kurczowo pracujących obok siebie rybich pyszczków, Spomiędzy nich, co pewien czas wyskakiwały dwukilogramowe leszcze i płasko, waląc ogonami w powierzchnię wody przemieszczały się po niej po kilka metrów. Wyglądało to na zbiorową agonię. Nikt nie spieszył z pomocą, bo był to kanał "bacutilski".
Teraz, po wielu latach po zmianie zakładu i kilkakrotnej powodziowej wymianie wody nad kanałem pojawili się wędkarze a te spośród zdjęć zamieszczonych obok, pochodzą z zakończenia zawodów spławikowych na nim rozegranych.
Kotłownia opalana miałem węglowym służyła miastu do czasu, gdy po erupcji gazu w Krzywopłotach pod Karlinem uruchomiono spółkę Petrico i mieszalnię gazów, z której gaz o stałych parametrach wprowadzono do sieci państwowej a produkt uboczny tj. tańszy gaz o parametrach niższych (?) spółka rozprowadzała siecią własną. M.in. do odpowiednio zmodernizowanej kotłowni miejskiej. Kotłownię węglową oraz ocieploną zewnętrzną sieć przesyłową, biegnącą ponad ziemią do wysokości amfiteatru (dalej pod ziemią), zdemontowano. Kilka odcinków rur przesyłowych wykupiłem. Służą jako kolumny podpierające galeryjkę łączącą mieszkania naszych synów.
należy, ale na grobli często grasuje łabędź - rozbójnik, który zajmuje pozycję centralną i atakuje każdego, kto usiłuje przemknąć obok bez podaniu mu smakowitego kąska...
Poza tym, na grobli i w jej bezpośrednim sąsiedztwie, określenie "dziki" bardziej pasuje do ludzi niż do ptaków, odpoczywających na niej całymi rodzinami. Na grobli tylko ludzie porzucali mnóstwo przeróżnych opakowań i plastyków.
W roku 2021 na grobli i ścieżce rowerowej jest czysto! Brawo.
Po wielu odwiedzinach Ekoparku (od strony Podczela II i od strony hotelu Arka) w dniu 11-04-2021 zaskoczyło mnie coś niezwykłego. Podczas wszystkich wcześniejszych naszych pobytów na i nad rozlewiskiem, gęsi zawsze uciekały od ludzi - do Dariusza Zatowskiego, kołobrzeskiego fotografa, zbliżają się z pełnym zaufaniem. Ich komitywa natychmiast sprowadza spore stado mew...
Podczele na mapach Google opisane jest dwojako. Jedno, duże osiedle, określane jako Podczele, zajmowane było niegdyś przez rosyjską (radziecką!) obsługę lotniska wojskowego w Bagiczu. Drugie, małe, powiązane z ośrodkiem sanatoryjnym i Ekoparkiem Wschodnim Kołobrzeg, określane jest jako Podczele II. Więcej o osiedlu głównym pod adresem Podczele.
Po bliższej analizie map googlowskich okazało się, że Podczele to dzielnica Kołobrzegu. O Bagiczu bezpośrednio powiązanym z ową "dzielnicą" internet milczy, a zgłębiać tego nie zamierzam - wszystko, cokolwiek zdołałem zarejestrować, publikuję pod nazwą Podczele.
Ale satysfakcję z pokonania trudności i pozyskanych zdjęć mamy ogromną.
Termin (i pogodę) A. Kisiel dobrał szczęśliwie. Trafiliśmy na okres intensywnych zalotów, łączenia się w pary, i składania jaj. W porównaniu z wrażeniem martwej ciszy sprzed lat dwudziestu - ruch i gwar szokujący, a szczególną niespodziankę zgotowała nam para gęsi gęgaw i ...zaskrońce.
W większości gniazd, do których bardzo ostrożnie zaglądaliśmy, znajdowaliśmy od dwóch do sześciu jaj. W gnieździe rekordzistek, ukrytym w wysokich trzcinach, było ich piętnaście. Różnica tak ogromna, a wygląd takiej sterty (jak ją wysiadywać?) zadziwiający na tyle, że jedną z pierwszych czynności, jakie wykonałem po powrocie do domu, był przegląd internetowych informacji nt. gęgawy. Dwa zdania z Wikipedii wklejam poniżej:
"Preferuje tereny trudnodostępne." oraz "Wyprowadza jeden lęg w roku, składając w marcu lub w kwietniu 2 do 20 jaj". !!!
W przeciwieństwie do gęgaw i całej ptasiej reszty wyraźnie niezadowolonej z naszych "odwiedzin", zaskrońce przyjęły naszą obecność z absolutną obojętnością. Wygrzewające się w trzcinach pozowały z absolutnym spokojem, a kopulujące na lądzie "robiły swoje" z zapałem, którego - jak sądzę - nie zdołałoby ostudzić nawet trzęsienie ziemi.
Z kilkugodzinnych nagrań udostępniam klip 6-minutowy. Mimo amatorskich niedoskonałości montażu oglądam go z przyjemnością i traktuję jako jeden z dowodów-argumentów, uzasadniających potrzebę ścisłej ochrony Ekoparku.
Kolejną wyprawę na rozlewiska zrealizowaliśmy w dniu 2006-06-09, gdy w Ekoparku panował intensywny ruch. Wszędzie pływały wielodzietne ptasie rodziny, w kilku miejscach woda „gotowała się” odsłaniając fragmenty trących się ryb. Na grobli, kołobrzeski historyk - przedstawiając muzealne egzemplarze dawnych czasopism – opowiedział nam spory kawał historii rozlewisk i Kołobrzegu.
Teraz, po osobistych doświadczeniach, sam zachęcam opiekunów dzieci w wieku nie tylko przedszkolnym, aby spróbowali zaprowadzić swoje maluchy na groblę np. w pogodny dzień przełomu maja i czerwca. Moja wnuczka była zachwycona. Radzę jedynie mieć przy sobie chociażby kromeczkę chleba. Dzikich ptaków - co prawda - karmić nie
dalej aż do maleńkiej zatoczki, w której dostrzegliśmy trzy spokojnie stojące, potężne klenie. Stały blisko powierzchni wody, doskonale widoczne. Po naszym nerwowym podtykaniu niemalże pod ich nos domowych przynęt, zniknęły w nurcie rzeki.
Przygoda, bardzo odległe, pojedyńcze krowy oraz narastający skwar sprawiły, że spakowaliśmy odzienie do plecaków. Nieśliśmy je odcinkami, w stroju Adama, na szczęśliwie znalezionym nad rzeką drągu. 200-300 m marszu, skok do rzeki, 100-150 m spływania z nurtem nad nieprzyjemnie śliską roślinnością wodną, rozgrzewkowy bieg po plecaki. Przewędrowaliśmy tak odcinek kilkukilometrowy, aż do miejsca pierwszego wybuchu. Widok zastaliśmy okropny. Na całej szerokości rzeki, na jej dnie, leżała drobnica. Okazy zebrali inicjatorzy wybuchu, po naszym dojściu absolutnie niewidoczni.
Wędrówkę w dół rzeki zakończyliśmy. Spotkanie z kłusownikami wyposażonymi w granaty, mogło na takim bezludziu zakończyć się różnie. Do mostu powróciliśmy ze sporym zapasem czasu. Zmęczeni usnęliśmy w cieniu, nie bacząc na niemiłosiernie tnące gzy. Obudził nas ruch i chichoty. Nad rzekę, na przerwę obiadową (??) dotarły pracownice stacji przeładunkowej Siemianówka. Schowały nasze plecaki i nieźle bawiły się, gdy na golasa szukaliśmy jakiejkolwiek osłony. Gdy poszukiwania okazały się bezskuteczne, zaczęliśmy ganiać dziewczyny, zapowiadając, że zgwałcimy każdą złapaną. W większości były młode + babcia. Dziewczyny uciekały, jedna nawet do wody, babcia siedziała spokojnie...
Wróciliśmy pełni wrażeń. Bez ryb.
Pozostałe wspomnienia dotyczą Zalewu, odwiedzanego przy każdym pobycie w Hajnówce. Zalew odwiedzaliśmy z rodziną i samodzielnie, o każdej porze roku.
Wiosną, gdy pod wschodnim brzegiem wysiadaliśmy na usianą gniazdami mew-śmieszek wysepkę wystającą ponad wodę co najwyżej 10 cm, mewy nie uciekały, próbowały dziobać nasze nogi. Dziwił mnie ów stan bardzo. Trwałem w przekonaniu, że po najbliższej solidnej ulewie, gniazda popłyną.
W lato, podczas opływania Zalewu pontonem zauważyłem, że codziennie, o zbliżonej godzinie, przy brzegach intensywnie pikują do wody duże stada mew. Okazało się, że do wału roślinności odległego od brzegu o kilkadziesiąt metrów, ławice okoni spędzają stynkę, a mewy ów popłoch zręcznie wykorzystują. Gdy kotwiczałem ponton kilka metrów przed wałem (licząc od środka Zalewu) zaczynał się wędkarski szał. Za każdym wyrzutem barwionej srebrolem obrotówki następował atak 30-centymetrowego okonia. Często nawet przed jej zetknięciem z wodą. Wędkarze brzegowi obserwowali to, ale wał przybrzeżnej roślinności uniemożliwiał im wszelkie wędkarskie działania.
W jaki sposób straciłem piękne jesienne zdjęcia i nagrania - nie pamiętam. Z Mudkiem i jego najwierniejszym wędkarskim kolegą "Szerszeniem" podjechaliśmy pod zaporę obok której stało kilka jednostek. Istniał przy nich skromny, mały pomost. Na ziemi leżały resztki pierwszego śniegu, świetnie kontrastujące na zdjęcich czarno-białych. Z pomostu, ku mojemu zdumieniu, złowiliśmy kilka (?) żywczyków. Wróciliśmy do łodzi. Gdy wypłynęliśmy na Zalew, szła wysoka fala. Pamiętam świetne zdjęcia siedzącego na rufie Szerszenia. Raz jego tłem były chmury, za chwilę bardzo ciemna woda Zalewu. I On, poważny, zamyślony, z żarzącym się papierosem.
Długo nie pływaliśmy. Wróciliśmy bez szczupaków.
Zimy w Hajnówce bywają bardzo mroźne. Podobno lód może osiągnąć 70 cm (?). Po jednej z tak srogich zim w polskiej prasie szeroko opisywano tragiczne skutki zimowej przyduchy.
Na lodzie byłem trzy razy - raz z Mundkiem przy brzegu zachodnim, z widoczną w tle śluzą, dwa razy samodzielnie, w tym raz z nartami. Narty zabrałem, aby po rozległym terenie poruszać się szybciej i sprawniej. Błąd. Po gładkim lodzie, z nielicznymi, zaśnieżonymi miejscami pęknięć, zachodni wiatr twardo gnał mnie pod ruską granicę. Wróciłem z nartami na ramieniu. Bez ryb.
Na Zalewie "szczęśliwie" zdołałem przeżyć najczarniejsze chwile. Na pontonie. Jeszcze gorsze od przeżytych na wędkarskiej łodzi, na jeziorze Niesłysz (opis pod adresem https://tduzynski.pl/jeziora). Mundek z Szerszeniem ustawili się na karpia, tuż za zachodnim pasem trzcin. Gapienie się na spławik, mimo całej swoistej atrakcyjności, znoszę źle. Wolę ciągłe przemieszczanie się ze spinningiem, więc popłynąłem swoim pontonem na stronę wschodnią. Zajęty wędkowaniem i poznawaniem nowych terenów nawet nie zauważyłem gwałtownej zmiany pogody. Na wodzie dziać się zaczęło coś, czego doświadczyłem po raz pierwszy. Zamiast regularnych wysokich fal woda zaczęła się dziwnie burzyć. Głębokie doły i grzywiaste 1,5-metrowe spiczaste góry powstawały w najmniej spodziewanych miejscach. Ponton raz nurkował do głębokiego leja by za chwilę w tym samym miejscu zsuwać się w lewo lub prawo ze zbocza nagle powstałego pagórka. Po zablokowaniu maksymalnej szybkości i kierunku, kurczowo trzymałem się wewnętrznych ławek. Balansując ciałem usiłowałem przeciwdziałać wywrotce. Chyba nawet głośno modliłem się, aby wywrotka nie nastąpiła...
Gdy w takiej scenerii dopłynąłem na środek Zalewu, na wodzie nie dostrzegłem żadnej jednostki. Wszyscy zdążyli uciec wcześniej.
Aby było jeszcze bardziej nienormalnie, przy brzegu zachodnim, za ścianą lasu i pasa trzcin, przez cały okres mojej nieobecności było spokojnie i cicho...
Pod budowę zalewu wykupiono 289 gospodarstw z ośmiu wsi. Większość zamieszkała w 30 mieszkaniach wybudowanych w Michałowie i 135 mieszkaniach w Bondarach. Prace przy budowie zalewu rozpoczęto w roku 1977. Z chwilą przegrodzenia koryta Narwi zaporą czołową, w roku 1988 rozpoczęto wieloetapowe piętrzenie wody, zakończone w roku 1993.
Podobnych materiałów opisujących historię powstania Zalewu, w internecie jest bardzo dużo. To, co mogę dodać, (w większości bez poparcia konkretnymi dowodami), dotyczy okresu przed i po jego budowie. Wiele zdjęć i nagrań z tamtego okresu po prostu straciłem w wyniku własnej niewiedzy informatycznej. Wspomnienia pozostały).
Na pierwszą wyprawę wędkarską nad Narew namówił mnie brat, młodszy o 11 lat (!). Poranny pociąg - podobno do Cisówki - był świetnie zorganizowany. Wędkarze jeździli nim za max połowę ceny, zbieranej do czapki. "Urobek" otrzymywał konduktor. W zamian pociąg przystawał na narwiańskim moście w przejeździe tam i z powrotem. Aby dotrzeć do rzeki, wystarczyło zejść z kolejowego nasypu, bez konieczności maszerownia na odległą stację Siemianówka.
W upalny, bezchmurny dzień roboczy opuściliśmy pociąg tylko my dwaj. Byliśmy sami. Tak się tylko wydawało. Gdy w poszukiwaniu dogodnego stanowiska wędrowaliśmy w dół rzeki, usłyszeliśmy od strony rzeki dwa odległe wybuchy. Nieco nas speszyły, ale brnęliśmy
Wideo: Zalewy Nadarzyckie 2004 / Zalewy Nadarzyckie 2007
Wpis niniejszy traktować należy jako "rozwojowy".
Na brzegach i wodzie Zalewów po raz pierwszy przebywałem w roku 2004, na zlecenie TVP3 Szczecin, Redakcja Koszalin. Redaktor Andrzej Kisiel, autor cyklu "Pomorskie Krajobrazy" (emitowanego także poza granicami Polski), kilkakrotnie korzystał z naszych firmowych pontonów. Na Zalewach także.
Na lądzie, na polu biwakowym, korzystaliśmy z gościnności wspaniałego gawędziarza, śp. Janusza Golanowskiego. Jego opowiadań o Zalewach, Polu Biwakowym i kontaktach z Rosjanami stacjonującymi po II WŚ w Borne-Sulinowie, zarządzającymi niegdyś Zalewami i dużym terenem przyległym, słuchałem z ogromną przyjemnością i chętnie słuchałbym godzinami. Jego tubalny, lekko ochrypły pamiętam doskonale.
Przed Polem Biwakowym (od strony Borne-Sulinowa) miał swoją bazę ówczesny dzierżawca wód Zalewów, wydający m.in. odpłatne pozwolenia na wędkowanie. Od niego dowiedzieliśmy się, że do lat siedemdziesiątych, na mapach Polski Zalewów po prostu nie było - kartograficznie nie istniały. Trochę nie dowierzałem, gdy opowiadał o zjawiskach towarzyszących poligonowym próbom nowych rodzajów broni. Twierdził, że podczas niektórych potężnych wybuchów ziemia wraz z jego Bazą i nim unosiła się nieco do góry i natychmiast ciężko ale z wyraźną ulgą opadała. Uwierzyłem dopiero w drugim dniu naszego pobytu.
Dwie noce spędziliśmy w Nadarzycach, w Agroturystyce bezpośrednio sąsiadującej z Piławą. Rzeka poniżej Elektrowni zamykającej Zalewy prezentuje się pięknie. Pstrągowo.
Przed odjazdem uzyskałem kilka godzin dla siebie. Podczas nagrań brzegowych pontony nie były potrzebne, więc ze spinningiem wyskoczyłem na wodę, w stronę poligonu na przeciwległym brzegu.
Pierwszego szczupaka utrzymywałem za burtą na lince z agrafką. Po pierwszym targnięciu zmądrzał, zachowywał się spokojnie aż do zdarzenia zmieniającego moją wiarę w opowiadania Dzierżawcy.
Spokojne, relaksujące "czesanie wody" przerwało nagłe pojawienie się dwóch samolotów odrzutowych nalatujących od tyłu na bardzo małej wysokości. Niespodziewany widok dużych obiektów nad głową sprawił, że odruchowo skurczyłem się na pontonie. Nie zdążyłem zakląć, gdy dopadł mnie potężny ryk silników. Tego już było za wiele. Rozeźlony pogroziłem im pięścią.
Piloci - jakby w odpowiedzi na gest, którego widzieć po prostu nie mogli - ostrym wyjściem w górę dokonali nawrotu, lecieli wprost na mnie. Na pełnej mocy elektrycznego silnika ruszyłem do bazy. Szczupak na lince więcej frunął w powietrzu niż płynął aż błyskawicznie rosnące samoloty łagodnym łukiem skierowały się nad poligon. Odetchnąłem z ulgą.
Prowadzący obniżył lot, tuż przed ostrym odejściem w górę od jego korpusu oddzieliło się ogromne cygaro. Drugi pilot posłał w to miejsce dudniącą serię z jakiegoś lotniczego działka całkiem sporego kalibru.
Gdy cygaro uderzyło w ziemię, dotarł do mnie dziwny, wielce nieprzyjemny dźwięk, stwarzający wrażenie, że potężna siła swobodnie rozrywa arkusz stalowej blachy 10-centymetrowej grubości. Pod niebo wzniósł się słup czarnego dymu, resztę zagłuszyły syreny strażackich wozów. Podczas pobytów późniejszych, prywatnych, powiedziano nam, że w dniu naszego odjazdu rozpoczęły się próby poligonowe, obserwowane z wieży przez międzynarodową ekipę ekspertów.
W latach siedemdziesiątych dostępu do Zalewów ani układów z Rosjanami nie miałem żadnych. Niekiedy, za flaszkę, wartownicy ustawieni na moście nad Piławą wpuszczali na południowy jej brzeg grzybiarzy. Docieraliśmy poza bocznicę kolejową aż do wygrodzonego terenu z wartownikiem, który zwykle informował "dalsze nie lzia, strelać budu".
Po wyjeździe Rosjan, poprzedzonym zastąpieniem drewnianych mostów betonowymi okazało się, że wartownik strzegł dostępu do ziemnego magazynu paliw. Na dużym terenie zastaliśmy długi rząd ogromnych, ukrytych w ziemi zbiorników. Gdyby w to miejsce ktoś przesłał odpowiednią "pigułę" teren uległby ogromnym przeobrażeniom. W miarę upływu czasu zbiorniki wydobyto. Przez pewien czas widywałem je na stacji kolejowej - dokądś powędrowały.
W czasach, gdy za Piławą przebywali Rosjanie, na brzegu północnym tolerowano nawet wejścia na skraj poligonu. Wchodziliśmy na wieżę obserwacyjną, zbieraliśmy grzyby poza nią. Teraz, po sprzedaży tamy osobie prywatnej, pozwolenie na dojazd do niej posiada tylko ona (?), Wszędzie rozstawiono zakazy - OSTOJA ZWIERZYNY.
sąsiad wlezie nam na plecy, a jest za duży i za głupi na to, aby go dźwigać". Wróciliśmy z trzema karpiami. Wędkarzy z Karlina w szpalerze nie dostrzegłem.
Zalew kilkakrotnie odwiedzaliśmy w zimie. Na nasze "superbłystki" brały tylko okonie małe. Łowiący w pobliżu na mormyszkę wędkarz obcy wydobywał spod lodu 2x większe(?).
Wokół Zalewu narosło wyjątkowo dużo sprzecznych opowiadań. Jak zwykle - każde zawiera odrobinę prawdy, ale trudno jest ją wyłowić z bzdurnej, często absurdalnej otoczki. Pewnego lata do Karlina dotarła wiadomość, że hodowla karpi prowadzona pod Sławoborzem od wielu lat, uznana została przez PZW i jego prawników za nielegalną. Karpie wypuszczono do kanału łączącego dziką hodowlę z Zalewem - mógł łowić je każdy wędkarz. Opowiadano, że "wędkarze" białogardzcy ruszyli najszybciej - przywozili pełne wory karpi i usiłowali sprzedawać je po bardzo niskich cenach. Podobno szybko dołączyli do tego procederu "wędkarze" karlińscy. Plotki, zwłaszcza obelżywe, sprawdzałem często, potwierdzenia nie znalazłem NIGDY!
Nad Zalew podjechałem z synami. Nad kanałem zastaliśmy nadmiernie gęsty szpaler lekko skłóconych, przeszkadzających sobie wędkarzy. Montując wędki, obserwowaliśmy ich poczynania - brań nie było, splątania żyłek powtarzały się często. Michał - jak zwykle - nad wodą był pierwszy. Zajął stanowisko w podwójnej odległości od ostatniego wędkarza w szpalerze, ale nie zauważył, że ów ostatni puścił swój spławik jeszcze dalej. Nastąpiło splątanie a pan "wędkarz" złym tonem zażądał, abym zabrał znad wody swoich gówniarzy. Odszczeknąłem w tym samym tonie, ale odlegość od "wściekłego" podwoiliśmy. Na nowym miejscu Michał szybko złowił malucha ok. 1,2 kg. Wściekły natychmiast zbliżył się do nas. Gdy po krótkiej chwili wzięły podobne maluchy u mnie i Pawła, zaczął wprowadzać swój spławik do miejsca naszych brań. Na tyle głośno, aby słyszał to cały szpaler, zarządziłem powrót "bo przy kolejnej rybie
Wideo: - Wokół Zalewu KARAŚ w Lubsku.
Na temat Zalewu i jego najbliższych okolic w internecie huczy. Opinie jak zwykle - w wielu przypadkach są sprzeczne. więc wolę ich nie komentować.
Historii powstania Zalewu nie odnalazłem, krążą tylko różnie komentowane legendy. Zalew i stary basen oglądałem na długo przed rozpoczęciem prac wynikających z programu "Przygoda z Nysą", finansowanego w lwiej części z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Była to mizeria, w której Zalew był i pozostaje nadal obiektem centralnym, chętnie odwiedzanym przez wędkarzy, wciąż - w miarę postępu prac programowych - rozszerzającym ofertę dla (nie tylko) okolicznych mieszkańców.
Od chwili zarybienia i udostępnienia wędkarzom Zalewu, częstym bywalcem - najpierw z wędkami, obecnie z wędkami lub tylko z psem - pozostaje Szwagier. Bardzo lubię słuchać jego opowiadań o wędkarskich sukcesach, a właściwie o wszystkim. Ma bardzo indywidualny pogląd na życie. Szczególnie ubawił mnie opowiadaniem o własnym sposobie porzucenia nałogu nikotynowego. Nad Odrą, czekając na branie ryby, sięgnął po kolorowe pismo. Gdy wyczytał w nim, że nikotyna obniża seksualny potencjał każdego mężczyzny, wyrzucił swoje papierosy do rzeki i od tamtego dnia po prostu nie pali.
Zapisałem to w maksymalnym skrócie - on opowiada to po męsku, kwieciście.
Razem z nim, z kamerą i aparatem obeszliśmy zalew dookoła wielokrotnie. Chylę kapelusza przed autorami projektu i władzami miasta.
Istnieje drobne ALE - na tak małym obszarze wędkowanie i kajaki pozostaną antagonistami.
Zdjęcia publikuję z przyjemnością:
2016-10-30 Ścieżka z wodą w licznych kałużach, na odpływie grząska.
2018-02-17 Znacznie zaawansowane prace programu "Przygoda z Nysą". Utwardzone ścieżki, stanowiska wędkarskie, prywatne posesje na wzgórzach, budowa kolejnych.
2018-11-03 Postęp prac wg programu, narastające wykorzystanie spacerowe i rowerowe, oświetlenie, tablice informacyjne, ochrona nabrzeżnych drzew
2023-11-02 Cd prac z programu Przygoda z Nysą. Wiaty, zadaszenia, ławki, przebudowa basenu i placu zabaw dla dzieci + wiadomości lokalne. Wiadomości lokalne podaję bez formalnego potwierdzenia. Podobno - program obejmuje m.in. budowę specjalnej tężni (??). Biały obiekt na wzgórzu podobno sprzedano holendrom. Od właściciela obiektu z czerwonym dachem podobno uciekła żona. Informator dodaje z przekąsem, że przeraził ją ogrom powierzchni (do sprzątania).
O Stawach Wyrobiskowych k. Pobłocia nasłuchałem się wielu opowiadań, nawet takich, przekazywanych przyciszonym głosem. Wszystkie o pięknych okazach ryb drapieżnych i licznych sukcesach wędkarskich, czyli coś dla mnie.
Odwiedziłem je dwukrotnie ze spinningiem. W obu przypadkach wyniki zerowe. Wnioski - albo do wędkowania na wyrobiskach nie nadaję się, wędkować na nich nie potrafię, albo owe opowiadania to tradycyjna, wędkarska przesada. Za przypadkiem drugim przemawiają zerowe wyniki wędkarzy napotkanych nad Stawami.
Sceneria super. Pobyt nad taką wodą, to frajda duża,
Wideo: Zawody PZW 2005-05-07.
Budowę Stawów PETRICO oraz zabudowę terenów przyległych rozpatrywać i oceniać należy jako inwestycję celową, kompleksowo, zgodnie z pełną nazwą Kompleks Rekreacyjno-Wypoczynkowy PETRICO PARK. Stawy stanowią ważny, ale zaledwie jeden z elementów obok Restauracji, części hotelowej z parkingiem, salą konferencyjną-bankietową i prawem nieodpłatnego wędkowania na stawach, stadniną z nauką jazdy, stacją paliw (obecnie Orlen) i terenem na części wysokiej, przeznaczonym pod zabudowę indywidualną.
Stawy powstały na terenie niskim, w bezpośrednim sąsiedztwie rzeki Radew. Teren ów był zawsze trudny do pokonania nawet w bardzo suche lato. Wówczas, do rzeki udawało się dojść suchą nogą, ale poprzez pas trzcin przewyższających człowieka o połowę jego wysokości. Bywało trudno i ciężko. Urobek koparek rozkładano na dwie strony - znacznie podwyższano wał ziemny oddzielający stawy od rzeki i powiększano urobkiem część wysoką, na której od kilku lat pięknie zagospodarowano chyba kilkanaście posesji. Powstało ustronne, spokojne osiedle z przepięknym widokiem na wschody słońca - z pomieszczeń na piętrze.
W sali konferencyjnej i przy polu namiotowym z obowiązkowym, otoczonym surowymi, niskimi ławkami kręgiem ogniskowym, organizowano wiele różnorakich imprez. W bezpośrednim sąsiedztwie długiego zadaszenia z biesiadnymi stołami, w niewielkim stawie utrzymywano karpie, przekarmione hojnością biesiadników. Pływały spokojnie z rzadka reagując na wrzucane do wody kęsy. Gdy reagowały, przy stołach biesiadnych rozlegały się brawa.
Jedno z kilkudniowych spotkań z dawnymi mieszkańcami Karlina, połączone z wystawą starych, przedwojennych zdjęć zapamiętałem szczególnie, ponieważ po jej zakończeniu zdobyłem kilka zdjęć terenu, na którym mieszkam obecnie. Mam z nim nieustające kłopoty. Była tam niegdyś fabryka wyrobów betonowych. Przy próbach przygotowania podłoża pod przyzwoity trawnik wydobywam z ziemi ogromne ilości gruzu i złomu. Reszty dopełniają liściaste, dziko rosnące drzewa parku zza płotu. Sypią milionami przekwitających kiści, później milionami klonowych, lipowych i jesionowych owoców, na koniec hałdami opadających liści nawiewanych przez dominujące zachodnie wiatry. Czasu na nudę nie mam! Ostatnio, w restauracji, sali bankietowej, dawnej stajni i na rozległych terenach zielonych PETRICO modne stały się wesela, z których fotografie często prezentowane są w internecie.
Kanał Młyński powstaje z rozdziału wód rzeki Radew dokonywanego pod i przy Moście Białogardzkim. Niemal prostopadle do mostu utworzono próg wodny z przepławką dla szlachetnych ryb dwuśrodowiskowych. Wody spływające przez próg i przepławkę uchodzą do rzeki Parsęta w południowo-zachodnim narożniku posesji Wyspa, zewsząd otoczonej wodami Radwi i Parsęty. Kanał przed ulicą Szczecińską dzieli się ponownie. Część wody wprowadza pod ulicą na turbiny niegdysiejszego młyna (obecnie minielektrownia) i ciąg dalszy Kanału obiegającego kolejną "wyspę" z siedzibą Karlińskich Wodociągów i Kanalizacji, z mechaniczno-biologiczną oczyszczalnią ścieków. Wody Kanału uchodzą do Parsęty na wysokości zachodniego skraju parku przy ulicy Parkowej. Pozostała część wód Kanału opływająca Wyspę z ruinami zamku biskupiego, trafia przy Moście Szczecińskim na śluzę regulującą poziom wody w Kanale. Woda przepływająca przez śluzę trafia do Parsęty pomiędzy naturalnymi odpływami rzeki Radew i Kanału Młyńskiego.
odległości pomiędzy nową stanicą kajakową i mostem wąskotorowym. Wody wypływające spod wzgórz dzielą się - część zasila zatrzcinione bagno które na użytek własny nazywam Bagnem Żurawim, część zasila kanał połączony z Parsętą. Nazwy Bagno Żurawie używam, ponieważ od kilkudziesięciu lat, właśnie stamtąd najwcześniej docierają do mnie pierwsze głosy żurawi. Tylko raz, po srogiej zimie, spróbowałem podejść je z aparatem gotowym do szybkich zdjęć seryjnych. Podmyty przez spływającą wodę lód niebezpiecznie kruszył się. Zrejterowałem!.
Kolejny kanał, ten na powyższych zdjęciach, ciągnie się w niewielkiej odległości od toru kolejki wąskotorowej. Zbliża się do Parsęty na odległość kilku metrów jednakże połączenia nie ma - pozostał tylko piaszczysty rów.
Na wspomnianych mapach nie ma również Kanału Bacutilskiego, ciągnącego się po prawej stronie Parsęty...
Opis kanałów stwarza problem za sprawą map Google. Mapa pokazuje jedno rozgałęzione starorzecze, tymczasem istnieją co najmniej cztery, w tym dwa z indywidualnym dostępem-połączeniem z Parsętą i dwa z zasilaniem własnym. Dwa pierwsze, tak jak pozostałe, połączone są tylko przy wysokiej wodzie, jeden zasilany jest dwoma strumykami przepływającymi pod drogą do Lubiechowa. Podobno wypływają z bagien pod Karścinem. Kanał łączy się z Parsętą w odległości kilkunastu metrów poniżej niedawno zlikwidowanego progu betonowego (wodospadu).
Następny, zasilany wątłymi ciekami wypływającymi spod tamtejszych wzgórz łączy się z Parsętą w połowie
Wideo: Sesja z zaskrońcem /
Kanał Bacutilski to karliński rekordzista przeobrażeń. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych odprowadzał do niego swoje ścieki technologiczne Zakład Utylizacji Zwierząt BACUTIL. Nie mam pojęcia jaki był skład tych ścieków, ale nawet gdyby były najczystsze, nikt nie próbował łowić tam ryb. Wystarczył mdląco-wymiotny odór rozsiewany wokół przez zakład. Przy nieprzyjaznym wietrze odór docierał poprzez las aż do Karlina. Akurat w roku 1983 budowałem altanę na swoim ogrodzie działkowym - gdy docierała tam fala przeogromnego smrodu, odechciewało się wszystkiego.
Z zakładu zlokalizowanego w lesie, w sąsiedztwie Zakładu Płyt Pilśniowych i Wiórowych rozsiewającego łagodne zapachy własne, ścieki odprowadzane były wąskim strumykiem, pokonującym torowisko kolejki specjalnym przepustem. Torowisko miało w historii Karlina rozdział własny. Włodarze największych pracodawców - ZPPiW, Gminnej Spółdzielni "SCH", Państwowego Ośrodka Maszynowego oraz Miasta wymyślili niegdyś wspólną budowę centralnej kotłowni dla miasta, z lokalizacją na terenie przyległym do POM. Teren należał do Zarządu Koszalińskich Kolei Wąskotorowych. Zarząd postawił warunek - udostępni teren, jeżeli włodarze pomogą w likwidacji urządzeń kolejowych na wielokilometrowym odcinku. Wykonawstwo przez wiele miesięcy realizowały ekipy Wydziału Instalacyjno-Montażowego oraz Wydziału Chemizacji POM. Zdemontowane szyny i podkłady kolejowe składowano pomiędzy terenem przyszłej kotłowni i ulicą Dworcową. Wieść szybko obiegła okolicę - duże ilości szyn wykupili prywatni inwestorzy z przeznaczeniem na stropy własnych budowli :).
Plany wykorzystania torowiska po demontażu akcesoriów kolejowych ulegały zmianom skrajnym. Najszybciej wykorzystali je mieszkańcy wsi Lubiechowo. Wydeptali na niej ścieżkę do Karlina, później wyjeździli ją rowerami i motocyklami. W okresie, gdy w Polsce panowała moda na budowę "ścieżek zdrowia" lokalnie zdecydowano, aby takową zbudować na torowisku. Zbudować w czynie społecznym mieszkańców!
W dniu społecznego czynu podzielono mieszkańców na kilka grup, w tym dwie związane z budową ścieżki. Jedna (w której uczestniczyłem) zajmowała się demontażem trylinki na ulicy Okrzei planowanej do asfaltowania, druga miała przygotować torowisko pod ścieżkę.
Co stało się z trylinką zdemontowaną na Okrzei, pojęcia nie mam. Istotnych zmian na torowisku po pierwszym dniu czynu, nie zauważyłem. Pomysł upadł. Prawdopodobnie skutecznie załatwił to bacutilski odór.
Teraz, po wielu latach od modernizacji zakładu i zmianie zakresu jego działania, po torowisku biegnie intensywnie eksploatowana asfaltowa ścieżka rowerowa, włączona do zachodniopomorskiej, wielokilometrowej sieci. Zakład odoru już nie rozsiewa a wiem tylko tyle, że działa tam punkt odbioru, z którego padłe zwierzęta odwożone są do innego (?) zakładu utylizacji. Tak powiedziano mi przy zdawaniu psów zabitych przez złodziei podczas bezskutecznej próby włamania do mojego zakładu.
Wcześniej, podczas cuchnącej działalności, byłem na jego terenie tylko raz i obiecałem sobie, że nigdy więcej. Byłem z wiadrem (i przewodnikiem) po białe robaki, na ryby. Robale grubą warstwą łaziły dosłownie wszędzie, po nich i pomiędzy nimi biegały spasione szczury. Nasypano mi pół wiadra, do 3/4 zasypałem je warstwą trocin i powiesiłem na środku piwnicznego sufitu na haku, na którym podwieszona była żarówka. Po dwóch dniach zastałem wygryziony w plastykowym wiadrze pionowy 3-centymetrowy pas i niewielką ilość robali. Piwniczne szczury zdołały dobrać się do wiadra po podwieszonym pod sufitem przewodzie elektrycznym! Inteligencję ich podziwiam, patrzę na nie z niechęcią i ...tajonym lękiem. W roku 1958, w Hajnowskich Zakładach Przemysłu Maszynowego Leśnictwa widziałem jak zakładowy kowal chwycił potężnego, swobodnie
Zamówienie naszych pontonów na rozlewiska w Podczelu trochę mnie zaskoczyło. Zamawiający, redaktor Andrzej Kisiel z TVP3, zapowiedział podglądanie przyrody z udziałem znanego kołobrzeskiego fotografika Kazimierza Ratajczyka tymczasem w mojej pamięci tkwił mało zachęcający obraz z lat osiemdziesiątych - letni, słoneczny ale zimny dzień, ponura cisza na bagiennych, zakrzaczonych rozlewiskach, błotniste kałuże na grobli i pustą, nieprzyjazną plażę na jej końcu. Sądziłem nawet, że jest to teren zamierający, skażony jakimś draństwem przez ówczesne, ruskie lotnisko w pobliskim Bagiczu.Brak konkretnych informacji o terenie sprawił, że do samochodu załadowaliśmy wszystko, co przydać się może w warunkach najtrudniejszych. Przydało się prawie wszystko! Aby dyskretnie dotrzeć do najtajniejszych i najpiękniejszych zakątków rozlewisk, wykorzystaliśmy każdy rodzaj napędu - silniki, wiosła i ...własne nogi. Bywało ciężko, a po wschodniej stronie grobli, gęsto usianej sterczącymi nad i tuż pod powierzchnią wody ostro zakończonymi pniami drzew, nawet trochę niebezpiecznie.
Kanał Bristolski w miejscowości Porthcawl, czyli w jego czołowej, szerokiej części po raz pierwszy (i – niestety – jak dotychczas ostatni) widzieliśmy przy okazji pierwszej podróży do Bridgend. Odbyliśmy ją przede wszystkim dzięki Michałowi, a konkretniej dzięki temu, że swobodnie porozumiewa się w kilku językach. Michał odwiedził nas w Polsce z dalszym zamiarem odwiedzenia swojej córci w Anglii – my tylko ochoczo dołączyliśmy, ale o tym więcej na podstronie „Podróże”.
Przy słonecznym dniu i bardzo słabym wietrze wody Kanału były spokojne, odpływ odsłonił znaczne obszary kamiennego lądu i bardzo obszernej plaży w sąsiedztwie dużego, gwarnego parku rozrywki, o którym pisano, że podczas awarii jednej z szalonych kolejek wózek z dwiema pechowymi osobami przeleciał całą szerokość plaży i wylądował na skraju wody. Sądzę, że to przesada, ale zaskakujące fakty pozostają faktami utrwalonymi na wielu fotografiach – dwie fotografie z Internetu dołączam do własnych a do odwiedzenia strony „obrazy dla Porthcawl” zachęcam gorąco – wiele ogląda się z odruchowo wstrzymanym oddechem…
Kanał Bristolski - Walia Wielka Brytania.
Kanał Jamneński łączący jezioro Jamno z Bałtykiem, od zawsze ulegał dużym przeobrażeniom nawet podczas jednego roku kalendarzowego, często bardzo uciążliwym dla ludzi - nie tyko "tubylców". Od lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia przekonałem się o tym kilkakrotnie "na własnej skórze".
Okazję do niecodziennych doświadczeń stwarzało ówczesne Wojewódzkie Zjednoczenie Przedsiębiorstw Technicznej Obsługi Rolnictwa w Koszalinie, organizujące w atrakcyjnie usytuowanym na terenie Mielna zjednoczeniowym ośrodku wypoczynkowym szkolenia i zjazdy integracyjne dla dyrektorów naczelnych i odrębnie dla dyrektorów technicznych podległych przedsiębiorstw. Zjazdy organizowano w okresie zmniejszonej aktywności polowej w rolnictwie, ...najczęściej w zimie.
Podczas jednego z takich zjazdów, długotrwały sztorm wprowadził wody Bałtyku Kanałem na ląd i zablokował odpływ z jeziora tak skutecznie, że przemieszane wody zalały m.in. dostęp do miejscowego kina. Nikt wejść nie próbował - kino było zamknięte a widok tak rozlanego jeziora zniechęcał do podejmowania prób nawet w typowych, podkolanowych gumiakach.
W kolejnym przypadku, od kierowcy, który dostawczym autem dojechał do nas przez Łazy, dowiedzieliśmy się, że droga którą jechał, na długich odcinkach zalana jest wodą, w najgłębszych miejscach na około 30 centymetrów (!). Ale dojechał i ...woda opada. Ponieważ na dzień następny, na wczesne godziny poranne zaplanowano zakończenie szkolenia zdecydowałem, że po rozdaniu materiałów powrócę swoim maluchem właśnie drogą przez Łazy.
Na trasę wyruszyłem, gdy koledzy odjechali autokarem, wynajętym przez organizatora szkolenia. Początek był niezły. Prawdziwy horror rozpoczął się dopiero za mostem łączącym brzegi Kanału. Woda nie opadła, a jeśli nawet, to bardzo nieznacznie, ale za to, po nocnym przymrozku pokryła się cienkim lodem. Maluch pruł środkiem asfaltu jak mały lodołamacz, ja w tym czasie prosiłem swój los, aby podobny ryzykant nie nadjechał z przeciwka. Udało się.
Kanał Jamneński.
Kanał Bacutilski to lokalna nazwa jednego z licznych starorzeczy Parsęty, pochodząca od nazwy firmy utylizacyjnej Bacutil, odprowadzającej firmowe ścieki do starorzecza przez kilka dziesięcioleci. Firma w dawnym wydaniu, była obiektem wielce uciążliwym dla otoczenia. Przy północno-zachodnim wietrze jej dławiący, przykry odór docierał do ulic Karlina a zrzuty ścieków do kanału połączonego betonowym przepustem z Parsętą nie tylko zanieczyszczały rzekę - w kanale, przy powierzchni wody, w ogromnej ilości pojawiały się pyszczki poszukujących ratunku ryb, a duże leszcze, w różnych miejscach płasko, skokami, przemykały ponad powierzchnią. Przez okres 46 lat widziałem to kilkakrotnie - widok i zapach były ogromnie przykre!
Po latach przerwy w działalności utylizacyjnej i kilkakrotnym przemieszaniu wody starorzecza falami powodziowymi Parsęty, kanał opanowali wędkarze. Skutecznie łowią – mnie zniechęcają wspomnienia i alergiczna niechęć do lansowanej obecnie mody „złów i wypuść”. Mam nadzieję, że owa moda, uznawana obecnie za dowód „wyższej etyki wędkarskiej” minie, jak każda inna moda wcześniejsza.
Kanał, a konkretniej ścieżka przebiegająca nad przepustem łączącym kanał z Parsętą, pozostaje jedynym miejscem, w którym podczas spóźnionych powrotów z dalekich pieszych wędrówek spinningowych zastawałem w ciemnościach roje pląsających świetlików i świecące fragmenty zmurszałego drewna. Wrażenia niesamowite…
Kanał Bacutilski Karlino / Sesja z zaskrońcem /.
K. Bacutilski Karlino / k. Bristolski / k. Jamneński / k. Lubiechowski Karlino / k. Młyński Karlino / r. Ekopark Wschodni Kołobrzeg / st. Petrico Karlino / z. Karaś w Lubsku / z. Kraśnik Lubelski / z. Nadarzyckie / z. Siemianówka / z. Solina / Cdn...
Zbiorniki wodne można przełynąć, opłynąć albo obejść brzegami. W każdym przypadku przydaje się sprawność fizyczna. Odwiedź okoliczne siłownie. Sprawdź, opisy i ceny tego, co oferują sprzedawcy>> Ławki treningowe / Rowery i trenażery treningowe / Stepy i Steppery / Bieżnie treningowe lekkie / Bieżnie treningowe ciężkie / Atlasy treningowe minimum / Atlasy treningowe max / Wiosła treningowe min. / Wiosła treningowe max. / Odżywki białkowe / Aminokwasy i glutaminy / Spalacze tłuszczu / Ochrona stawów / Hantle /. Z odżywkami zalecam ostrożność.