Trwa przebudowa menu

Menu

13.   Część  IX - 404.

Skorowidz:

10.  Część VI PODRÓŻE obejmuje relacje na 2 podstronach: Podróże w Polsce-16  /  Podróże Zagraniczne-14.

- Fauna i Flora.

9.   Część V INWESTYCJE obejmuje relacje na 2 podstronach: W MiG Karlino-38  /  Inwestycje Zewnętrzne-13.

12.   Część VIII KONTAKT obejmuje 1 podstronę:  Kontakt.

6.   Część II BLOG-IRYTUJĄCE ze spisem sytuacji irytujących.

11.   Część VII PORY ROKU obejmuje relacje na 4 podstronach:  Wiosna  /  Lato  /  Jesień  /  Zima.

8.   Część IV IMPREZY obejmuje relacje na 2 podstronach: Imprezy Powtarzalne-10  /  Wydarzenia-19. 

7.   Część III FAUNA I FLORA obejmuje relacje na 2 podstronach:  Fauna  /  Flora.

5.   Część I AKWENY obejmuje relacje na 4 podstronach:  Jeziora-46  /  Zb. Sztuczne-12  /  Morza-4  Rzeki-30.

W wielu podstronach, także w ich treści, stosowane są przyciski z nazwami elementów, do których Odwiedzających przekierowują tylko przyciski aktywne, granatowe. Przyciski pozostałe sygnalizują materiały oczekujące na postprodukcję i uzupełnienie.

WWW zawiera relacje foto-video z opisami o charakterze wspomnieniowym oraz materiały towarzyszące, podzielone na podstrony  wymienione w skorowidzu (Menu nad slajderem).

To jest element tekstowy. Kliknij ten element dwukrotnie, aby edytować tekst. Możesz też dowolnie zmieniać rozmiar i położenie tego elementu oraz wszelkie parametry wliczając w to tło, obramowanie i wiele innych. Elementom tekstowych możesz też ustawić animację, dzięki czemu, gdy użytkownik strony wyświetli je na ekranie, pokażą się one z wybranym efektem.

Strona Główna / Informacje dla Odwiedzających:

Sugeruję ogląd przede wszystkim na PC. Z uwagi na duży zakres publikowanych materiałów wczytywanie trwa długo, ale późniejszy

dostęp stanowi stosowną rekompensatę. Po wstępnych próbach oceniam, że przystosować witryny do RWD po prostu nie zdążę...- priorytet nadaję uzupełnieniom.        

Aktualny adres strony:   https://tduzynski.pl (także po przekierowaniu z domeny FV-dokument.pl).

  4. 

  3. 

  2. 

             Pozdrawiam. Zapraszam.

  1. 

                      U W A G A

               SIĘ NAROBIŁO !!!

 

Strona w trakcie przystosowania do RWD. To - niestety - potrwa długo...

FB

YT

Przez tak długi okres działo się bardzo dużo. Ze spisania tylko najważniejszych wspomnień powstałaby opasła księga. Żyłem skromnie, z ogromną niechęcią obserwując polityków i wszelkich "doradców". Każdy wydaje odmienną opinię i pozostaje przekonany, że rację ma tylko on. Pozostaje "telegraficzny skrót" odniesiony głównie do najważniejszych powodów zmian. 

 

Współpraca z Naczelnym układała się dobrze, z jednym niemiłym dla mnie wyjątkiem. Od czasu, gdy przywieziono mu zastępcę, 80% czasu spędzał poza firmą, ale dzięki temu i własnym szerokim znajomościom potrafił załatwić naprawdę dużo - dla firmy, dla załogi, dla poszczególnych pracowników, dla mnie też.

Od zawsze wysoko ceniłem partnerskie współdziałanie dla dobra wspólnego, niezależne od poglądów politycznych. W Karlinie takie zastałem i sądzę, że było największą zasługą ówczesnego, głównego gospodarza miasteczka. Mawiano o nim, że nie umiał rozpocząć pracy bez codziennego obchodu nielicznych wówczas ulic. Wchodził do biura, siadał przy telefonie i stanowczo prostował to co wydało się mu krzywe. To właśnie on wymógł na POM m.in. pomoc dla miasta przy odśnieżaniu ulic remontowanymi w POM ciągnikami gąsienicowymi DT 54 i DT 75, zadaszenie amfiteatru, metalowy mostek na Radwi. To on próbował namówić Irenę do funkcji ratownika na rzecznym kąpielisku. Poddał się słysząc, że Irenka pływa jak przysłowiowa siekiera, czyli niewiele gorzej niż ja. To śp. Władysław Bąkowski. W potrzebie wielokrotnie potrafił pomóc - chyba każdemu. 

Z dniem podjęcia pracy, na okres przejściowy otrzymałem umeblowany pokój służbowy nad "całodobową" portiernią POM, w sąsiedztwie zakładowej świetlicy i stołówki. Później, mój Naczelny "załatwił" - również na okres przejściowy - 2-pokojowe mieszkanie (z ciemną kuchnią) w zakładowym bloku ZPPiW, przeznaczone dla kadry technicznej tamtejszych Zakładów. Zanim doszło do przeprowadzki, w służbówce odwiedził nas ojciec Ireny z bratem-Rosjaninem, który koniecznie chciał odwiedzić wspólnych przyjaciół w Koszalinie i Darłowie. Wspominam to, ponieważ podczas jazdy doszło do zabawnej sytuacji. Jan jakoś uniknął wywózki do Niemiec, pozostał na Białorusi, przyjął obywatelstwo ZSRR. Jadąc do Koszalina kilkakrotnie kręcił głową na widok stad saren pasących się na częściowo bezśnieżnych polach. Zagadnięty odpowiedział, że takie widoki bardzo go dziwią - na jego terenach dzika zwierzyna już dawno została ...zjedzona.

W okresie, gdy mieszkaliśmy w służbówce a później w zakładowym mieszkaniu ZPPiW, powstawało Osiedle Chopina współfinansowane przez ZPPiW, Białogardzką Spółdzielnię Mieszkaniową i Urząd Miasta. Gdy do użytku oddano blok, w którym dysponentami całych klatek schodowych (z trzema mieszkaniami na każdym piętrze) były wszystkie w/w jednostki, w jednej z nich otrzymaliśmy mieszkanie na piętrze IV, pod warunkiem, że stanę się członkiem BSM oczekującym na mieszkanie własnościowe. Warunek oczywiście spełniłem, ale podczas korzystania z mieszkania na IV pietrze okazało się, że ma ono nieprzyjemną wadę - gałkę zamiast zewnętrznej klamki, uniemożliwiającą wejście do mieszkania bez użycia klucza. Zdarzyło się i mnie, że po wyjściu na bardzo krótką chwilę wracać do siebie musiałem poprzez mieszkanie sąsiadki. Gdy z jej balkonu na piętrze III wspinałem się na własny, na dole zebrała się grupka obserwatorów, ciekawych - poradzę sobie, czy spadnę. Nie spadłem. Poza tym pamiętałem, że przed nieostrożnym wyjściem, nasze drzwi balkonowe były otwarte...

Po uzyskaniu statusu członka BSM oczekującego na mieszkanie własnościowe, dalsza pomoc Naczelnego stała się w tej dziedzinie zbędna, musiałem radzić sobie sam - w pracy i poza nią. Naczelny zachowywał się podobnie jak lew na sawannie - wciąż objeżdżał nasz rejon obsługi, "rozpoznawał sytuację", podtrzymywał lub odnawiał układy, umacniał i - niestety - obiecywał. Podczas jego nieobecności, wszelkie prośby, uzgodnienia, żale i pretensje telefonistka automatycznie kierowała do mnie. Było tego na prawdę dużo - jak to w rolnictwie, w którym wciąż dużo dzieje się począwszy od orek i siewów wiosennych, poprzez chemizację, zbiory płodów, do orek i siewów ozimych. Wobec poważnych szefów przedsiębiorstw rolnych telefonujących i odwiedzających nasz Ośrodek, pod nieobecność Naczelnego podejmowałem konkretne zobowiązania. Naczelny wracał, bez słowa porozumienia zmieniał moje ustalenia, bo akurat coś zupełnie odmiennego obiecał komuś w terenie. W normalnym przedsiębiorstwie sytuacja nie do wyobrażenia!! Cierpiał na tym przede wszystkim wizerunek mój, firmy, najmniej jego. Moje krytyczne uwagi przyjmował z wyraźną niechęcią i ...nadal podobne sytuacje stwarzał. Dlaczego? Mogę jedynie domyślać się, ale na pewno nie z powodu poczynań moich. Swoje miejsce w szeregu znam doskonale, a lojalność służbową  cenię wysoko.

Skoro mowa o lojalności. Przez dwanaście lat odnotowałem kilka przypadków jej wielce nieprzyjemnego gwałcenia. Jako pierwszy "wystartował" przewodniczący zakładowego Związku Zawodowego z żądaniem(!) zwiększenia kilku stawek płacowych za czynności, przy których niektórzy jego podopieczni, pomimo "usilnych starań" zarabiają poniżej przeciętnej zakładowej. Moje tłumaczenia i kontrargumenty poparte świetnymi wynikami innych pracowników wykonujących te same czynności traktował jako obraźliwe sprzeciwianie się woli ZZ. Pozostał wrogiem nr 1. Wrogość wzmogła się, gdy - stosownie do jego sugestii - powierzyłem jednemu z "działaczy" czynności, przy których inni osiągali najwyższe zarobki. Działacz po upływie dwóch miesięcy osobiście poprosił o przywrócenie mu czynności wcześniejszych, bo na nowych, mimo większego wysiłku, stracił około 30% zarobku. Moje ostrzeżenia potwierdziły się -  efektywnie wykonywać konkretne czynności może tylko właściwie dobrany człowiek, jego wiedza, zdolności organizacyjne, doświadczenie a także warunki fizyczne i kilka innych, równie ważnych cech. Działacz wielu z nich nie miał.

Pan przewodniczący krótko po tym, jak awansował do struktur powiatowych, spróbował odegrać się. Pewnego dnia, gdy pod zwykłą nieobecność Naczelnego rozstrzygałem na terenie zakładu jakiś gorący problem, na hali odnalazła mnie sekretarka. Poinformowała, że w gabinecie Naczelnego czekają "goście z powiatu" - chcą ze mną rozmawiać. Poprosiłem, aby chwilę zajęła się nimi, podała napoje, powiadomiła że przybędę niezwłocznie i wysondowała, w jakim przybyli celu. Jeżeli zechcą coś wiedzieć o DORO, to do przekazania szczegółów poleciłem podesłać im kierownika działu technicznego. 

Gdy po załatwieniu sprawy wszedłem do gabinetu z usprawiedliwiająco-przepraszającym uśmiechem, rozłożony w fotelu, młody i wielce nadęty przedstawiciel KP PZPR wystartował do mnie z grubej rury:

- a Wy co Dyrektorze?!  Nikt Was jeszcze nie nauczył jak należy przyjmować gości z powiatu!? Pozwalacie na siebie czekać, przysyłacie szeregowego pracownika!? Jeżeli tak to wygląda, to możecie zacząć się pakować. Za tydzień już Was tu nie będzie, ktoś taki nie może pełnić tak ważnej funkcji.

Uśmiech zamarł na mojej twarzy a widok rozpartego w fotelu, szyderczo uśmiechniętego pana związkowca rozwścieczył mnie ponad wszelkie granice. Odpowiedziałem:

- przede wszystkim to żaden szeregowy pracownik, tylko kierownik działu technicznego z wieloletnim doświadczeniem, a skoro mam się pakować, to nie widzę powodu do dalszego wysłuchiwania podobnych połajanek.

Mówiąc to zrobiłem zwrot na pięcie i ze słowem ŻEGNAM, trzasnąłem drzwiami gabinetu. Aby choć trochę uspokoić się, wyszedłem na teren zakładu. Dogoniła mnie sekretarka z informacją, że goście czekają na mnie nadal, że chcą rozmawiać dalej. Świadom partyjnej wszechmocy, pewien spełnienia groźby poprosiłem, aby im przekazała, że przyjść nie zamierzam, bo zająłem się pakowaniem. Kiedy i jak opuścili zakład - nie wiem.

Przepełniony zdenerwowaniem, obrzydzeniem i świadomością, że w taki sposób muszę rozstać się z pracą, do końca dnia nie pojąłem żadnej czynności służbowej. Gdy z terenu zjechał Naczelny, powiadomiłem go o całym zdarzeniu i związanej z nim niezdolności do dalszej pracy. Szef wysłuchał, chwilę pomyślał, doradził natychmiast udać się do I Sekretrza KP, bo to człowiek normalny, który do spełnienia gróźb nadętych, podległych mu funkcjonariuszy, po prostu nie dopuści. Miał rację. Za poręczeniem "Pierwszego" powróciłem do normalnego pełnienia obowiązków. Obu "panów-towarzyszy" nigdy więcej nie spotkałem. 

Ale był to tylko drobny incydent lokalny. Z przeogromnym niesmakiem wspominam otoczkę zdarzenia o charakterze państwowym.

Tereny naszego województwa odwiedziła delegacja władzy, z towarzyszem Edwardem Gierkiem na czele. Lokalne służby błyskawicznie wybrały najnowocześniejsze gospodarstwo hodowlane, przewieziono do niego z rozległej okolicy najdorodniejsze okazy byków. Gdy z ekipą TV zjechała Delegacja - wszystko prezentowało się wzorowo. Skrzeczące polskie rolnictwo w tak przygotowanej prezentacji po prostu nie wymagało ani państwowej troski, ani ulepszających działań!!

 

Gdy Polskę ogarnęła fala strajków solidarnościowych, wzrosło także napięcie w POM. Kolejne wydarzenia wyzwalały zaskakujące zachowania. Kierownik jednego z działów usługowych przypisanych do mojego nadzoru, doskonale radził sobie samodzielnie. Kiedykolwiek do POM trafiały z terenu prośby bądź sugestie, przekazywałem je kierownikowi, on zajmował się nimi dalej wg możliwości swojej ekipy. Skarg ani zastrzeżeń nie było nigdy. Wspieraliśmy się na bieżąco przemieszczając ekipy w miarę spiętrzeń powstających w zakładzie lub obsługiwanym terenie. Zależność służbowa pozostawała fikcyjną. Gdy w kontaktach z "Technicznymi" pozostałych przedsiębiorstw skupionych w Zjednoczeniu dowiedziałem się, że w wielu z nich pracami terenowymi kierują wydzieleni zastępcy dyrektora, wystąpiłem do Naczelnego o przerwanie fikcji i powierzenie takiej funkcji kierownikowi naszemu. Po kolejnym wznowieniu tematu Naczelny stwierdził, że nie uzyskał zgody Zjednoczenia. Odmowę uzasadniono niewystarczającym (średnim) wykształceniem kandydata.

W trakcie postępujących zmian odeszli - Naczelny na emeryturę wcześniejszą, "Ekonomiczna' do kołobrzeskiej firmy, bliższej jej nowego prywatnego domu i Gł. Księgowa - na emeryturę wysłużoną. Zaczęły mnożyć się niespodzianki. Kilka najmniej przyjemnych muszę (i chcę) opisać.

 

Gdy władze zdelegalizowały NSZZ Solidarność, zakładowi związkowcy usunęli z dużej związkowej tablicy wszystkie komunikaty. Na ciemnym tle gabloty środkowej, największej, wpięli czerwony goździk z czarną, żałobną wstążką. Wyglądało to pięknie w swojej skromności, doskonale oddawało nastrój ówczesnych chwil. Szybko okazało się, że nie wszyscy myślimy podobnie. Sekretarka, odnalazłszy mnie na terenie zakładu powiadomiła, że w towarzystwie niezaakceptowanego kandydata na zastępcę, czeka na mnie delegat z KW PZPR. Śpiesząc do tak ważnego gościa nie mogłem wymyślić logicznej odpowiedzi na dręczące pytanie - co i dlaczego przy delegacie robi nasz nieakceptowany kandydat?

Okazało się, że nic, poza minami dostosowanymi do słów i min delegata.

Po zapewnieniu, że pracujemy normalnie,  delegat uznał za konieczne pokazać, jak ta moja normalność wygląda. Zaprowadził nas (raczej mnie!) przed gablotę i wskazując goździk zapytał - A co znaczyć ma TO! Odpowiedź, że TO nie ma żadnego wpływu na pracę, wyraźnie go rozwścieczyła. "Nakazał" zlikwidować całą tablicę w ciągu najbliższych kilku godzin. Rozwścieczył się jeszcze bardziej, gdy wtrąciłem, że zamiast zajmować się drobiazgami, byłoby lepiej, gdyby spowodował powołanie nowego Naczelnego, bez dalszego zmuszania mnie do pracy za trzy ważne osoby. Gdy odjechał porozumiałem się telefonicznie z lokalnym Komisarzem WRON. Pan kapitan podzielił moje obawy, że likwidacja tablicy podziała jak iskra. Uzgodniliśmy osłonięcie jej skręconymi płytami wiórowymi. I tak się stało. Kto i dlaczego próbował zrobić z tego aferę - nie wiem do dzisiaj. I wiedzieć nie chcę...

 

Podczas burzliwych wydarzeń w kraju dwukrotnie nawiedził mnie przedstawiciel SB. Chciał poznać nastroje wśród załogi i pomóc w "uspokojeniu" ewentualnych wichrzycieli. Podziękowania za chęć pomocy, stwierdzenie, że pracujemy normalnie bo załoga doskonale wie, że i pracujący i strajkujący jeść muszą, oraz oświadczenie, że w przypadku utraty kontroli nad wydarzeniami w zakładzie wolę wybrać własną dymisję, wyraźnie go rozczarowała. Gdy dodałem, że wystarczy aby swoją pomoc sprowadził do szepnięcia komu trzeba o moim przemęczeniu pracą za troje, miał dość. Co i jak zapisał w swoich raportach dla przełożonych - nie wiem.

 

Dyrektora Naczelnego Zjednoczenia szanowałem zawsze, od pierwszego kontaktu. Bywał u nas dość często. Kilka razy zapytał, jak pracuje się z moim szefem. Nie skarżyłem się nigdy, bo poza ciągłą skłonnością do zastępowania moich obietnic swoimi, pozostawiał mi dużo swobody. Mocno zaskoczyła mnie jego reakcja na wydarzenia bieżące. Gdy wśród postulatów strajkowych znalazło się żądanie wycofania wojsk ZSRR z terenów Polski, Rosjanie zareagowali natychmiast średnio 3-krotnym zwiększeniem cen części zamiennych. Dla przedsiębiorstw specjalizujących się w naprawach głównych ciężkiego sprzętu rolniczego produkcji radzieckiej zmiana okazała się zabójcza. Pozostawały dwa naturalne rozwiązania - korekta cen za NG w górę, lub rezygnacja z ich wykonywania, ze stosownymi przesunięciami wśród załogi. Oba rozwiązania Naczelnego wyraźnie zdenerwowały, zarzucił mi brak wrażliwości politycznej. Uważał, że niebezpiecznie pogorszą nastroje także wśród rolników. Stwierdził, że takich zmian nie akceptuje. Pozostało minimalizowanie szybko narastających strat.

Przewidując, czym to się skończy, w bardzo skromnym (na początek) zakresie uruchomiłem działalność na własny rachunek.

 

Pewnego dnia, lotem błyskawicy zakład obiegła wiadomość, że w gabinecie Naczelnego rozsiadła się delegacja z Koszalina. Wezwano czynniki społeczne, aby przedstawić im Nominata. Odetchnąłem z ulgą, z przekonaniem, że wreszcie będzie ktoś, kto przejmie lwią część ciążących na mnie obowiązków. Zdziwiło mnie trochę, że funkcję Dyrektora Naczelnego POM powierzono tej samej osobie, której uprzednio odmówiono funkcji zastępcy dyrektora ze względu na niewystarczające wykształcenie. Ale - jak powiadają rdzenni rolnicy - nie mój ogród, nie moje owoce. Powierzono ją osobie właściwej politycznie, oficerowi rezerwy(?), a mnie polityka brzydziła od zawsze. Wciąż, z modulowaniem stosownym do okoliczności, powtarzałem gdzieś zasłyszaną/przeczytaną opinię, że polityka jest jak świeża kupa dziecka - z którejkolwiek strony tknie się ją, z każdej śmierdzi.

 

Moje nadzieje na spokojniejszą pracę nie sprawdziły się, przynajmniej nie tak szybko, jak się spodziewałem. Na początku Nowy, po odebraniu moich szczerych gratulacji przychodził do mnie ze stertą korespondencji, aby uzgodnić, do kogo ją przekierować i ewentualnie, co komu odpowiedzieć. Załatwialiśmy to szybko, ale Nowy pozostawał dłużej. Bardzo lubił opowiadać o ekstrawagancjach spotkań z kolegami-oficerami rezerwy. Czy robił to celowo aby podkreślić różnicę pomiędzy nim i  "szeregowcem dyplomowanym", któremu najpierw odmówiono rekomendacji na studia w WAT a później odebrano wszystkie nagrody i wywalono z kompanii szkolnej po bezpośrednim starciu z nowym dowódcą drużyny - nie wiem, ale po wydarzeniach późniejszych mam prawo brać taką ewentualność pod rozwagę. 

Kiedyś poprosiłem, abyśmy rozmowy przełożyli na później, bo mam do zrobienie coś pilnego. W kolejnym "ruchu" Nowy, poprzez sekretarkę, podesłał mi do rozdysponowania kolejną stertę korespondencji. Taka zamiana służbowej pomocy na służbowy obowiązek odebrałem jako grubą przesadę. Intencje stały się jasne podczas ogólnego zebrania załogi pod jego wodzą. Nowy zgrabnie połączył fakty, bez wskazania rzeczywistych przyczyn. Po prostu stwierdził, że w okresie, gdy samodzielnie zarządzałem przedsiębiorstwem, POM po raz pierwszy od wielu lat zanotował straty.

Po takim faulu złożyłem wypowiedzenie - możliwości dalszej współpracy z osobą, która w taki sposób manipuluje faktami, nie widziałem żadnej. Po upływie prawie czterdziestu lat uważam, że popełniłem emocjonalny błąd. W przypadku przeczekania do likwidacji POM miałbym i satysfakcję, i dużo wyższą emeryturę... 

 

Użyłem określenia "emocjonalny". Właśnie. Po prawie 50-latach od niecodziennego wydarzenia miewam wyrzuty sumienia. Tym bardziej, że niegdyś sam znalazłem się w sytuacji, w której- nie bacząc na konsekwencje - gotów byłem porzucić wszystko i udać się w siną dal. 

Na usilną prośbę klienta, po stosownych uzgodnieniach z pracownikami, obiecałem mu, że naprawiony sprzęt odebrać będzie mógł jutro. Po upływie niespełna godziny od uzgodnień przybiegł do mnie roztrzęsiony, najważniejszy wykonawca uzgodnień z wiadomością, że natychmiast musi urwać się z pracy i nie będzie go także w dniu następnym. Gdy spytałem, czy i jak mogę mu pomóc, czy ma jakiegoś zastępcę do wykonania uzgodnionych czynności, odrzekł, że teraz nie może i nie jest w stanie o tym myśleć. Dlaczego - nie mówił, a ja nie miałem zwyczaju wtykać nosa w sprawy osobiste. Emocjonalnie trzaskając papierzyskami o blat biurka postawiłem warunek - jeżeli zapewni zastępstwo, będzie OK, jeżeli nie, zostanie ukarany. Odszedł zdecydowany ponieść karę. Sprawę z niezadowolonym klientem udało się załagodzić na tyle, że afery nie było.

Pracownik nie został ukarany, ale wrogiem pozostał. Powiedziano mi później, że na zebraniu POP PZPR skarżył się, że jego - wieloletniego członka - potraktowałem skandalicznie, strzelając mu przed nosem papierzyskami o biurko. Szkoda. Zadra i dyskomfort pozostały. Jest takie powiedzenie - lepiej mieć tysiąc przyjaciół niż jednego wroga...

 

W okresie wypowiedzenia wielokrotnie nagabywałem Nowego o wyznaczenie osoby, której będę mógł solidnie przekazać przynajmniej dokumenty, z moją funkcją związane. Nowy do końca udawał, że w moje wypowiedzenie nie wierzy, że niby wycofam je w ostatniej chwili. Później wielokrotnie telefonował do mnie jego brygadzista z pytaniami, gdzie co może odnaleźć. Było to wielce irytujące ale telefonował zawsze człowiek wyjątkowo solidny. Odpowiadałem zwykle z maksymalną precyzją , bo akurat tego pracownika po prostu bardzo szanowałem - z takimi ludźmi chętnie pracowałbym nawet do emerytury i ...dłużej :).

 

Podczas rozkręcania działalności na własny rachunek natknąłem się na gąszcz absurdalnych przepisów, barier oraz ...krwiożercze zachowania lobbystów i konkurencji.

Po uzyskaniu zgody BSM na dostosowanie piwnicy własnej i części przyległej do piwnicy wózkowni, nigdy wcześniej i przez nikogo nieużywanej, przyjąłem duże zlecenie na dostawę dla Fabryki Maszyn w ŻNINIE drobnych elemenów do termosów wojskowych. Zakupiłem kilka obrabiarek stołowych, do pomocy zatrudniłem dwóch emerytów. Na skromne utrzymanie wystarczyło dla wszystkich. Spokój nie trwał długo. Po upływie bodajże 1,5 roku u odbiorcy ogłoszono przetarg. Wygrał konkurent o 15% tańszy od mojego minimum. Dowiedziałem się później, że pod jego presją i groźbą opóźnienia dostaw dla wojska przez FM Żnin, zgodzono się, by detale dostarczał terminowo o 30% droższe od moich. Bywało ciężko, ale miało być nie o tym...

 

Wideo: Karlino w październiku 2010.

                   Tadeusz Dużyński -- tadeuszduzynski@interia.pl